Zadano mi wczoraj pytanie „czy nie jest faktem, że autor nie jest stały w związkach„?

Sugestie w moim kierunku, że jestem puszczalskim zatwardziałym grzesznikiem skazującym biedne kobiety na Bóg wie jakie męki, padają od lat. I to zawsze od ludzi, którzy deklarują się chrześcijanami.

Jeżeli chrześcijaństwo to naśladowanie Jezusa, to najwyraźniej pominąć musiałem ten fragment ewangelii, w której Jezus pierwszy rzuca kamieniami w cudzołożnice.

Za to pamiętam te fragmenty, kiedy Jezusa oskarżano o to, że jest przyjacielem grzeszników, pijakiem, żarłokiem, Samarytaninem i ma demona. Na podstawie materiału dowodowego tej samej jakości, który jest wykorzystywany przeciwko mnie i tysiącom innych.

No więc nie, to nie jest faktem, że Jezus jest pijakiem, Samarytaninem i ma demona.

Nie jest również faktem, że zmieniam kobiety co chwilę, że je porzucam bez środków do życia ani że puszczam się radośnie z kim popadnie bez żadnych zobowiązań.

Nie jest to faktem.

Jest to natomiast insynuacją, oskarżaniem, ocenianiem po pozorach, szukaniem łatwego łupu, kochaniem się w potępianiu innych przy beztroskim nie przejmowaniu się kompletną nieznajomością sprawy.

Jest zwyczajnym kłamstwem.

A co gorsze, jest niezrozumiałą głupotą powierzchownego osądzania, na dodatek eksponowaną wobec wszystkich, a co najgorsze chowającą się za chrześcijańską moralnością.

Od lat zastanawiam się co pcha ludzi do takiego publicznego, głośnego poniżania innych za pomocą daleko idących oskarżeń w sprawach, które ich w najmniejszy sposób nie dotyczą. W sprawach, których nie zbadali należycie, których nawet nie próbują zrozumieć.

I sąd ten odbywa się niczym inkwizycja: bez zachowania bezstronności, bez prawa do wyjaśnień i obrony, z domniemaniem winy. Przebieg procesu jest odwrócony: najpierw zapada wyrok, potem zaczyna się publiczny proces. Skazany (bo już nawet nie oskarżony) może się ewentualnie bronić. Podstawą wyroku jest podejrzenie, adwokat nie istnieje, a wszyscy uczestnicy są prokuratorem i jednocześnie sędzią.

Co by nie było motywacją tych sądów, widzę że u ich podstaw siedzi coś obrzydliwego, śmierdzącego i zepsutego w duszy. Bo w tym miejscu, w którym normalnie znajduje się u człowieka współczucie, empatia, chęć zrozumienia, to u obrońców moralności chrześcijańskiej znajdują się rzeczy zupełnie innej natury.

Co zmienia ludzkie odruchy w ten pęd do pokazywania palcem, w tą pasję do wyrokowania o życiu ludzi, których się nie zna? Czyżby chrześcijaństwo?

Na pewno nie to z Biblii, rozumiane jako naśladowanie Jezusa. Nie da się pogodzić postawy unikania osądzania z postawą wyrywania się do potępienia. To pierwsze jest skutkiem miłości do ludzi, a miłość zawsze będzie robić co może, żeby uniknąć takich sytuacji. Drugie natomiast jest skutkiem miłości do zasad i świętości, do przepisów i przykazań, których przestrzeganie daje poczucie moralnej wyższości nad innymi. Jest to więc forma egoizmu.

Ale co ta egoistyczna postawa ma wspólnego z miłością Jezusa?

Są ludzie, z którymi spędziłem setki godzin na długich rozmowach. Są ludzie, którzy kiedy ze mną rozmawiają, chcą mnie poznać, a nie tylko pogadać o sobie. Niech tacy mnie oceniają, jeżeli już ktoś musi. Ale tacy jakoś nie chcą. Wyzwiska o cudzołożnikach słyszę wyłącznie od ludzi, z którymi spędziłem może z parę godzin najwyżej, a i tak przez cały ten czas gadali o sobie.

Ostatni raz znoszę te insynuacje o moim przerażająco grzesznym prowadzeniu się. Są to bzdury kompletne. Jedyne co jest przerażające, to głupota tych, którzy podobne oskarżenia rzucają, dając tym świadectwo o nieznajomości faktów, ludzi, motywacji, Biblii i Boga.

Co nie znaczy, że nie było w moim życiu rzeczy, których żałuję. Ale nie byle gówniarz z internetu będzie moje osobiste sprawy w gównie maczał, bo jemu się coś wydaje. Już samym faktem, że się za to bierze, pokazuje, że do żadnego sądzenia się nadaje.

Słuchajcie, Marek, Albert, Ola czy kto tam jeszcze pobożny.

Jestem osobą publiczną i jeżeli się upierasz to możemy spotkać się przed sądem i podyskutować nad Art. 212 KK, gdzie z cierpliwością wysłucham na jakiej to podstawie publicznie pomawiasz mnie od lat o to, że zmieniam kobiety jak skarpetki, regularnie cudzołożę oraz popełniam czyny niemoralne z częstotliwością uzasadniającą określenie „żyć w grzechu”.

Albo jest prostsze rozwiązanie: po prostu wykopię cię w kosmos raz a porządnie, stwierdziszy, że próchnica serca posunęła się u ciebie tak daleko, że nie ma nadziei na przywrócenie ludzkiej życzliwości, empatii, zrozumienia i tego wszystkiego, czego się człowiek spodziewa po kimś, kto identyfikuje się z Jezusem.

Doszedłem do wniosku, że tolerancja dla takich ludzi (którą uprawiałem w imię wolności słowa) była błędem. I widziałem jak przez ten błąd cierpią ludzie, którzy sobie na to nie zasłużyli.

Lata życia w środowiskach kościelnych nauczyły mnie, że nikt nie robi tyle spustoszenia w psychice bliźnich, co współcześni Faryzeusze.

Podziel się z głupim światem