Po tym co zobaczyłem w Rimini muszę niestety zdefiniować od nowa pojęcie „plaża„.

Przede wszystkim w Polsce nie ma plaż. W Polsce są tylko miejsca, gdzie ląd styka się morzem, a pomiędzy nimi jest piasek. Żeby to była plaża, należy przede wszystkim wybudować zaraz za piaskiem hotel. Kilka hoteli. Kilkanaście. Kilkadziesiąt.

Następnie obszar między hotelem a morzem obstawia się miejscami do leżakowania z parasolkami, prysznicami, kibelkami, stołami do tenisa, boiskiem do siatkówki, dmuchanymi zabawkami, mini-golfem, przebieralniami, biblioteką, sklepikiem i to wszystko za, powiedzmy, 4 euro za godzinę, lub 10 za cały dzień. Wtedy dopiero to jest plaża!

W efekcie takich poczynań na plaży już nie jest nudno. Na plaży jest drogo.

Regulowane plaże Italii napełniły mnie smutkiem przemieszanym z obrzydzeniem, które to uczucia mogę porównać do widoku tygrysa bengalskiego ubranego w wesoły, kolorowy kubraczek, którego nauczono sztuczek cyrkowych. Kiedy majestatyczne, dzikie twory natury człowiek zmienia tak, że stają się bezpieczne, wygodne i rodzinne, wtedy coś we mnie się burzy i woła: „ludzie, nie róbcie tego!” Przepraszam, że brzmię jak ześwirowany ekolog-idealista. Ale tak jest.

Oczywiście nie muszę chodzić na plaże. Ani do ZOO. Nikt nie musi. Mam wybór, prawda?

Nie. Tak naprawdę wyboru tutaj nie ma. Bo to co nam ostatecznie zostaje, to wybór między jedną bezpieczną, komfortową plażą, a inną bezpieczną, komfortową plażą. Między ucywilizowanym tygrysem, a ucywilizowaną panterą. Nie mam wyboru, bo przecież choćbym był gotowy zapłacić miliony za coś dzikiego, wolnego i niekontrolowanego, to nie będę w stanie ominąć myślą faktu, że ktoś dla mnie tą dzikość i wolność zorganizował i wziął za pysk pod kontrolę. Dostanę więc dzikość zorganizowaną i bezpieczną. Właściciel zapewne będzie się bardzo starał, żebym ja, klient, tej kontroli nie widział i jej nie czuł, ale ja przecież wiem, że zapłaciłem za to, żeby być oszukanym.

Tutaj już wolny rynek nie sięga. Bo jego domeną jest tylko to, co jest własnością. A ja mówię o tym, co własnością nie jest. O tym, co dzikie, wolne, naturalne i prawdziwe. Tego już rynek nie załatwi.

Szkoda.

Dlatego doceniam bardziej ten burdel, ten chaos, ten fatalny brak organizacji jaki mamy dziś w Polsce. Bo pomimo wielu dyskomfortów, jakie się z tym wiążą, pomimo głupoty, która na tym kwitnie i konieczności codziennego rozwiązywania problemów, których w ogóle nie powinno być, jest w tym wolność. Są możliwości. Jest niepewność i jest tumult. Żyje się w nich trudno, ale za to wiele nieoczekiwanych, a wspaniałych rzeczy może się z tego chaosu spektakularnie narodzić.

Podziel się z głupim światem