W Polsce jest Święto Niepodległości a w Wielkiej Brytanii jest Remembrance Day. Poszedłem zobaczyć i poczuć czym się to różni od Marszu Niepodległości. Podobieństwa? Są. Data podobna, skala duża i też się maszeruje. Z różnic: wszystko inne.
Najważniejsza różnica jest fundamentalna: 11 listopada ma przypominać, że Polska odzyskała niepodległość. Bo najważniejsza jest Polska.
Remembrance Day ma przypominać że ludzie poświęcili życie. Bo najważniejszy jest człowiek.
Powtarzam od lat, że Polska to państwo anty-ludzkie. Taki jest model: Polska to tyran a obywatele to jego niewolnicy. Czy tyran kocha, czy tyrana kochają, to jest drugorzędne, chodzi przede wszystkim o stosunek państwa do człowieka i człowieka do państwa. Ten jest ustawiony jednoznacznie: Polska jest władcą absolutnym i jeżeli masz jakąkolwiek wolność czy prawo w Polsce to tylko dlatego, że władca łaskawie pozwala. I żadna konstytucja, która mówi „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu” niczego tu nie zmienia, bo chociać „Naród” może sugerować ludzi, to w rzeczywistości tylko inne określenie państwa. „Naród” w konstytucji jest zawsze dużej litery.
Dlatego 11 listopada świętuje się zwycięstwo państwa, a nie smuci nad tym ile przy tym ludzi poginęło.
Rememberance Day – odwrotnie. To jest dzień, w którym dziękuje się ludziom, docenia się ludzi i wspomina się ludzi. Zjednoczone Królestwo to kraj człowieko-centryczny. Z perspektywy Polaka to aż za bardzo. Ciężko taką filozofię zrozumieć i jeszcze trudniej zaakceptować komuś, dla kogo państwo to ojciec z nieskończoną władzą rodzicielską. Taki mocno narcystyczny ojciec.
W Remembrance Day wspomina się tragedię i poświęcenie milionów ludzi w czasie Wielkiej Wojny i innych wojen. Nikogo przy tym nie obchodzi, że Wielka Brytania wygrała Wielką Wojnę. Chodzi tu o pamięć. Hasłem jest: „lest we forget” – żebyśmy nie zapomnieli.
A jeszcze dokładniej: żebyśmy nie zapomnieli i nie dali się skusić po raz kolejny.
Takie podejście skoncentrowane na ludziach, z pragmatycznym celem nie powtarzania błędów z przeszłości, wydaje mi się dojrzałym podejściem społeczeństwa, które wyciągnęło wnioski. A przynamniej dostrzega niebezpieczeństwa płynące z natury człowieka. Współgra to z chrześciaństwem: Jezus też był „człowieko-centryczny”. Koncentrował się człowieku, a państwa, narody i grupy społeczne miały dla niego znaczenie marginalne.
No i mamy ten 11 listopada w Polsce, gdzie bohaterem nr 1 jest państwo i jego zwycięstwo. Przypomina się wszystkim wtedy, że człowiek jest Polakiem, a rolą Polaka jest umierać za ojczyznę.
To mnie zawsze dziwiło, że Polacy tyle mówią o niepodległości, a w stosunku do państwa ustawiają się w pozycji niewolnika, zgłaszając swoją gotowość do bezwzględnego posłuszeństwa w sposób szokująco bezkrytyczny i przerażająco dziecinny. I są z tego narodowego bałwochwalstwa dumni, cały czas ze słowem „wolność” na ustach. A na koniec usiłują sobie nawzajem wmówić, że Jezus też był narodowcem, a Bóg w pierwszym przykazaniu „nie będziesz miał innych bogów poza mną” dodał gwiazdkę i drobnym druczkiem dopisał „wyjątek stanowi państwo”.
No gdybym już musiał wybierać, to ja bym preferował, żeby to raczej ojczyzna umierała za mnie. Moja i twoja niepodległość jest nieporównywalnie ważniejsza niż niepodległość takich czy innych tworów politycznych. To nie jest kwestia opinii, to jest kwestia zrozumienia rzeczywistości: państwo jest tworem skonstruowanym przez ludzi, a nie ludzie są skonstruowani przez państwo. Z tego powinno wynikać, co tu jest nadrzędne wobec czego. To kask ma chronić mój łeb, a nie łeb ma chronić kask. Tymczasem w Polsce krzyczy się: „oddamy życie za kask” i nikt nie polemizuje.
A jak chodzi o wojny, to nie ma tu nic do świętowania. Wojny może wygrać państwo, ale nie człowiek. Człowiek zawsze przegrywa.
Czego dziś boleśnie uczą się ludzie na Ukrainie i w Rosji, wychowywani w kulcie państwa jeszcze mocniej niż Polacy. Niejeden już odkrył, że ból po stracie synów, braci, przyjaciół i majątku, dotyka człowieka bardziej niż zmiana kształtu granic na mapie. Na Zachodzie ta lekcja nazywała się „Wielka Wojna” (lub jak dziś mówimy: Pierwsza Wojna Światowa) a Remembrance Day dowodzi, że zrozumieli. Teraz ta lekcja odbywa się na Wschodzie. Lekcja pod tytułem: Wielka Bezsensowna Wojna o Nic, której jedynym powodem, celem i paliwem jest przekonanie: państwo jest ważniejsze od nas.
W Polsce nie nosi się maków i nie ma hasła „lest we forget”. Czy w Polsce nikt nie ginął? Czy ich śmierć nie ma znaczenia? W Wielkiej Wojnie zginęło pół miliona ludzi mówiących po polsku. W kolejnej zginęło dziesięć razy więcej.
Trudno nie wyciągnąć wniosku, że w Polsce państwo jest wszystkim – człowiek: niczym.







