Mało co umiem dobrze ugotować, ale spaghetti robię doskonałe.

Nauczyłem się je robić metodą prób i błędów, bo jak się mieszka samemu i dużo pracuje to chodzi o to, żeby było szybko, łatwo, tanio i dobrze. I po to wymyślono spaghetti.

Spaghetti to tak prosta potrawa i tak przy tym dobra, że wystarczy jej tylko nie spieprzyć. Niestety większość ludzi, w tym i statystyczny ty, uparło się słuchać babć i mam, których rady kuliarne są co prawda doskonałe, z tym, że pierwszej na czas wojny, a drugiej PRL-u.

W związku z tym wyjaśniam w punktach, dlaczego twoje spaghetti jest do dupy.

1. Kupiłeś do dupy makaron.

Makaron na spaghetti kupujemy tylko z utwardzonej mąki: durum. Zapamiętaj sobie to słowo. Zapisz sobie na ścianie. Namaluj sobie na czole. Durum.

Spaghetti nie-durum jest miękkie, klei się jak cholera i można je sporządzić na dwa sposoby: albo rozgotowane albo za twarde. Niestety zapobiegliwe babcie dalej kupują te odpadki, bo jest tańsze o 2 złote. Nie rozumiem tego – makaron jest tak tani, że jaki sens na tym oszczędzać? Z jednego opakowania można zjeść cztery obiady. To naprawdę taka oszczędność zjeść za 60 groszy zamiast za złotówkę? Uważasz, że warto jeść śmieci, żeby oszczędzić 5zł na miesiąc? To jesteś chory. Idź stąd. Do lekarza.

2. Gotujesz za długo albo za krótko.

Makaron durum dużo znosi i naprawdę trudno go rozgotować, ale Polak potrafi. Polak również wie lepiej: jak na opakowaniu jest napisane „7 minut” to on gotuje 15. Albo 3. Nie wierzcie złym korporacjom, one chcą was otruć twardym makaronem.

I nie sprawdzaj makaronu wyławiając go z garnka co minutę jak głupek, tylko po prostu kup zegarek.

A, i przy okazji: nie rób makaronu „al dente”, błagam. Bo po pierwsze i tak nie wiesz co to znaczy, a po drugie to wcale nie jest takie dobre. Gotuj tyle ile jest napisane na opakowaniu i koniec. To naprawdę takie trudne?

3. Wsadziłeś makaron do zimnej wody.

Najpierw gotujemy wodę, potem wrzucamy makaron. Jak wrzucisz go do zimnej to dzieją się z nim bardzo dziwne rzeczy. Nie mówiąc już o tym, że nie sposób wyliczyć ile to gotować.

4. Nie posoliłeś wody.

Makaron bez soli smakuje jak długa, biała glizda. Nie ma żadnego smaku. Wsyp do wody sól zanim wrzucisz makaron. Ile? Tyle, żeby woda była słona. Weź łyżkę i spróbuj. Makaron będzie mniej więcej tak słony jak woda.

5. Nalałeś oleju do wody.

Ta idiotyczna praktyka to chyba jakiś staropolski rytuał. Po co? Na co? Kto to wymyślił? Rozumiem, że jak się kupuje tani, nieutwardzony makaron spaghetti, który się nadaje chyba tylko do śmieci, to trzeba coś zrobić, żeby się nie posklejał przy gotowaniu. Makaron z mąki durum się nie skleja. Możesz mi zaufać, gotowałem spaghetti ponad tysiąc razy i nie było jeszcze takiego przypadku.

6. Nie polałeś makaronu oliwą.

Zamiast marnować olej wlewając go do wody (efekt jest żaden), polej makaron oliwą po odcedzeniu go durszlakiem. Pokrop i pomieszaj dobrze. Para wyjdzie, oliwa pokryje malutkimi kropelkami powierzchnię makaronu, zapobiegnie sklejaniu się (po wyjęciu z wody gorący makaron ma większą tendencję do klejenia się) i przy okazji lekko go schłodzi. Makaron pachnie oliwą i smakuje fantastycznie. Prawdę mówiąc, na tym etapie smakuje już tak dobrze, że możesz go jeść bez żadnych dodatków.

Polewanie makaronu oliwą odkryłem wiele lat temu we Włoszech w jakiejś fast-foodowej makaroniarni. Była dużo, było pełno ludzi i nikt nie mówił po angielsku. Tak się właśnie odkrywa kulinarne tajemnice w podróży – idź jeść tam, gdzie nie mówią słowa po angielsku.

7. Gdzie twój sos?

Gotowe sosy do spaghetti w słoikach nie są wcale takie złe. Nawet sosy z proszku są całkiem jadalne, chociaż mają specyficzny, bardzo mocny smak. Tak mocny, że wręcz walą nim po mordzie.

Ale zrobienie sosu jest tak proste, szybkie i tanie, że nie ma sensu kupować gotowców.

Kupujesz zapuszkowane pomidory za 2 złote, kupujesz cebulkę i kupujesz – tu zdradzam tajemnicę, na którą byście sami nie wpadli – czosnek w proszku. Może być chiński. Oprócz tego co tam jeszcze chcesz.

Robienie sosu zaczynasz równo z gotowaniem wody na makaron.

Weź patelnię, nalej olej. Niech się grzeje. W tym czasie pokrój cebulkę i wrzuć ją na olej. Możesz też dorzucić jakiś czosnek czy co tam ci przyjdzie do głowy. I niech się ona trochę smaży.

Potem wrzuć na to pomidory z puszki. Będzie fajnie skwierczało, ale ty się tym nie przejmuj, tylko zmasakruj trochę te pomidory. Bo są w jednym kawałku, a mają się zmienić w sos.

Musisz to wszystko zrobić koniecznie zanim wrzucisz makaron do wody, bo inaczej sos nie zdąży.

Teraz wrzucasz makaron do wody, odliczasz czas i się uśmiechasz, bo jest fajnie. Co jakiś czas pomieszaj to wszystko.

Po jakimś czasie sos się zacznie robić gęsty. Ale to jeszcze nie to. Jakieś trzy minuty przed końcem imprezy posyp to wszystko czosnkiem w proszku. Możesz tego sypać ile chcesz, to ma bardzo słaby smak. Patelnia będzie wyglądać jakby na nią spadł śnieg, a ty i tak nie poczujesz, że tam jest w ogóle jakiś czosnek. Jak chcesz smak czosnku to pokrój ząbek prawdziwego czosnku i go na początku usmaż razem z cebulą. Smak przeniknie elegancko do oleju i rozlezie się na cały sos.

To po co ten czosnek w proszku, jak on i tak nie ma smaku?

Ja nie wiem co ma w sobie ten proszek, ale nadaje pomidorom genialną konsystencję. Zmienia zupę pomidorową w sos pomidorowy. Nie pytaj mnie jak, dlaczego, bo nie wiem. To jest wynik eksperymentów, a nie czytania książek. Wiem, że działa.

Jak pomidory są za kwaśne to dodaj jeszcze do tego troszkę cukru i masz sos gotowy. I to akurat w tym samym czasie, w którym makaron zgłosił gotowość do bycia zjedzonym.

Więc wyciągasz makaron z wody, polewasz go oliwą na durszlaku, potem widelcem po kawałku przenosisz spaghetti na talerz (żeby się oliwa pomieszała i para wyleciała ze środka), polewasz to sosem i w tym momencie już wiesz, że nie ma takiego Bolka we wsi, który by narzekał, że niedobre.

Będzie genialne.

Byle tylko nie spieprzyć.

Podziel się z głupim światem