Proof of stupidity

2017-02-21Blog2334

Właśnie się dowiedziałem, że rząd Jej Królewskiej Mości postanowił zadbać o bezpieczeństwo Brytyjczyków. Jeszcze bardziej.

Do tej pory dbał w ten sposób, że zmuszał każdego kto cokolwiek robi przez internet, żeby podawał na każdym kroku jakieś ID oraz dowód, że mieszka tam gdzie mieszka.

O ile ID może być zrozumiałe to proof of living jest stałym czyrakiem na dupie dla każdego, kto zaczyna życie w Wielkiej Brytanii. Jeżeli nie potrafisz udowodnić na papierze, że mieszkasz tam gdzie mówisz że mieszkasz, jesteś w UK sparaliżowany.

Ma to wszystko chronić obywateli przez praniem brudnych pieniędzy. Bo jak pranie brudnych pieniędzy się zahamuje, to znikną z życia publicznego terroryzm, narkotyki, morderstwa i hazard.

Głupota tego założenia jest oczywista i nie wymaga dowodu.

Zdobywanie proof of living powinno być narodowym sportem Brytyjczyków. Powinno się to wprowadzić jako dyscyplinę na olimpiadzie. Powinny być z tego egzaminy w szkołach.

Zwłaszcza polskich.

Bo prawdziwe wyzwania zaczynają się tam, gdzie trzeba polską rzeczywistość prawno-papierową dostosować do brytyjskich wymogów.

Dzisiaj dowiedziałem się, że prawo brytyjskie wymagać zaczęło od firm zajmujących się wynajmowaniem biur dla spółek, żeby te firmy wymagały od swoich agentów proof of living surowiej niż kiedykolwiek.

Teraz chcą, żeby nie tylko przysłać im skan dowodu i rachunek za prąd. Ale chcą, żeby potwierdził to public notary.

Co to jest public notary?

To instytucja, której w Polsce nie ma. Notary public występuje tylko w obrębie common law. Niech was nie zmyli podobieństwo z nazwą notariusz. Jak mówi wikipedia:

The term notary public only refers to common-law notaries and should not be confused with civil-law notaries

Tak więc teraz, dla dobra obywateli brytyjskich oraz aby ustrzec ich przed przestępstwami, ja jako dyrektor brytyjskiej spółki, którą prowadzę od 2011 roku, muszę przysłać:

  • rachunek za prąd, gaz albo wodę – nie mam, bo wynajmuję
  • rachunek za stacjonarny telefon – nie mam, bo jest rok 2017
  • dowód, że jestem posiadaczem nieruchomości – nie mam, bo nie jestem
  • rachunek za Council Tax – nie mam, bo w Polsce nie ma Council Tax
  • dowód opłaty telewizyjnej – nie mam, bo nie mam telewizora

A jak już zdobędę dokument, którego nie mam skąd wziąć, to muszę go autoryzować u urzędnika, który nie istnieje.

Nic prostszego.

A wszystko to po to, żeby raz do roku można mi było przysłać papierowy list od HMRC. Który, nota bene, i tak sprawdzi czy pod tym adresem jestem osiągalny czy nie.

Bez proof of living nie mogę prowadzić spółki w UK. Mimo że już ją prowadzę od 6 lat i nikt nie miał z nią ani ze mną żadnych problemów.

Jednak kwestia przestępczości jest zbyt ważna, żeby ludziom ot tak pozwolić prowadzić internetową działalność. Jak wszyscy dobrze wiemy, zakładanie brytyjskich spółek zza granicy jest jedyną możliwością prania brudnych pieniędzy. Dlatego jest pewne, że dzięki nowym przepisom poziom przestępczości na Wyspach Brytyjskich wyraźnie spadnie.

Co prawda jak dotąd, to raczej rośnie. Wymaganie proof of living nie pomogło.

Ale nie poddawajmy się! Bo może to tylko dlatego, że było za mało papieru i pieczątek na dokumentach? Jest bowiem gorącym przekonaniem rządu Jej Królewskiej Mości, że kiedy utrudnimy ludziom życie odpowiednio mocno pieczątkami, to Brytyjczycy ćpać przestaną. Przestaną, albowiem ćpają tylko dlatego, że prawo im tego skutecznie nie zabroniło.

Ale to się skończy.

I Wielka Brytania będzie pierwszym krajem od początku istnienia ludzkości, gdzie ludzie przestaną ćpać dzięki ustawom.

Ustawom, które teraz zobowiązują oficjalnie zarejestrowane firmy do oficjalnego sprawdzania oficjalnych papierów dyrektorów spółek.

No, chyba, że ktoś nie korzysta z usług tych firm. Bo nie musi. Może podać swój własny adres. Albo znajomego. Byle tylko adres był na terenie Wielkiej Brytanii i dochodziła tam poczta. W takim wypadku władza zakłada, że pranie brudnych pieniędzy jest całkowicie niemożliwe i nie wymaga absolutnie niczego.

Mądrość brytyjska czasem mnie zdumiewa.

Musieli czerpać całymi garściami z naszych doświadczeń…

Przy okazji: czy ma ktoś z was polskich brytyjczyków kawałek adresu, który mógłbym podać jako Registered Office?

Podziel się z głupim światem