Uchodźcy

2016-12-16Blog3979

Rzeczpospolita informuje, że polski rząd blokuje pomysł udzielania pomocy najbardziej potrzebującym uchodźcom z Syrii, Jordanii i Libanu.

Caritas chciał wszystko zorganizować i załatwić, ale uparli się, że „realizacja musi przebiegać w całkowitej koordynacji z administracją rządową”.

A administracja rządowa stwierdziła, że „nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa sprowadzanym osobom”.

Administracja rządowa uważa bowiem, że bezpieczniej dla tych ludzi będzie jak zostaną w Syrii, Jordanii albo Libanie niż przyjadą do tak niebezpiecznych miejsc jak Poznań, Gdańsk czy Warszawa.

Wszystkim chwalącym postawę rządu, że chroni obywateli Polski przed zagrożeniem ze strony babci z Aleppo i dziadka z Damaszku, chciałbym zadać pytanie: do jakiego stopnia pozwolicie sobie na bycie skurwysynem w imię bezpieczeństwa?

Bo nie mówimy tu o setkach tysięcy uchodźców, którzy „zaleją kraj” i Bóg wie co nam zrobią. Sprawa dotyczy 40 osób.

Jest już niewiarygodnie żenujące wysłuchiwać o Bóg wie jakich zagrożeniach. Bo straszą nimi ludzie, którzy nie mają już nawet szczątkowej przyzwoitości, żeby w 40000000 osób bać się pomóc 40, którym nad głowami toczy się wojna.

I niech mi nikt nie śmie pierdół opowiadać, że „jak będziesz miał dzieci to zrozumiesz”. Bo to właśnie z tego powodu najbardziej nie mogę zrozumieć. Jakim przykładem dla dzieci jest tchórz, który mając za sobą siłę 40 milionowego, spokojnego kraju, połączonego sojuszami z najbogatszą częścią świata, dostaje paniki na widok 40 uciekinierów do tego stopnia, że zamyka przed nimi drzwi?

Gdybym był dzieckiem takiego ojca, tylko z najwyższym trudem mógłbym się powstrzymać od pogardy. Byłby on dla mnie wzorem człowieka, jakim nigdy nie chciałbym się stać.

Bo to nie rząd blokuje pomaganie ludziom, którzy są w tej samej sytuacji, w której przecież przez laty byli i Polacy. To nie rząd – to miliony tych, których ten rząd reprezentuje.

To z powodu tych ludzi czytam dzisiaj tekst o tym, jakim strasznym problemem dla Polski jest załatwić grupce ludzi, którzy zmieściliby się wszyscy w jednym autobusie, trochę świętego spokoju od wojny.

Proszę was – was, którzy twierdzicie, że bezpieczeństwo uzasadnia każde nieludzkie zachowanie – nie zapraszajcie mnie na Wigilię.

To ludzka rzecz – czuć strach. Ale jest tchórzostwo, na które nie można sobie pozwolić. Tchórzostwo, które prowadzi człowieka do czynów, które przynoszą mu wstyd i każą wątpić, że w ogóle kwalifikuje się do nazywania go człowiekiem. To wstyd, którego nie da się zmazać żadną retoryką, bo sytuacja jest zbyt prosta, jasna i czytelna, żeby wykręcić kota ogonem.

Bo choćby co druga babcia z Aleppo i co trzeci dziadek z Damaszku okazali się złymi ludźmi, to ja, jako człowiek wśród innych ludzi, czuję się w obowiązku wyciągać do tej małej grupki rękę. Bo to ludzie. I ja, człowiek, mam akurat okazję – nie: mam zaszczyt – im pomóc. Dla nich to ucieczka z piekła – a dla mnie to kiwnąć palcem. Jak mógłbym patrzeć w lustro, gdybym tym palcem nie kiwnął?

Bo jak sto grubasów jedzących za stołem nie jest w stanie jednego głodującego wpuścić na zaplecze, żeby sobie resztki zjadł, bo się boją, że ich pobije albo coś im ukradnie, to jest przesada. Nie ma już na to żadnych słów usprawiedliwienia.

A fakt, że większość z takich ludzi nazywa siebie chrześcijanami, wywołuje u mnie obrzydzenie. Gdybym nie wiedział, że prawdziwy Jezus nie ma z nimi nic, absolutnie nic, wspólnego, zostałbym dzisiaj ateistą.

Podziel się z głupim światem