Jerzy Urban umarł. Tym razem naprawdę.

To się zdarza.

W internecie bardzo dziwne rzeczy o tym piszą. Ktoś mówi że to „smutna wiadomość”. Jaka tam smutna? Fakt, że bez niego nudniej i smętniej się zrobi w polskojęzycznych mediach, ale z drugiej strony był to kawał skur**syna. W nic nie wierzył, wszystko miał w dupie, nic i nikogo nie szanował. Lał ciepłym moczem na innych i na siebie samego.

Po jego śmierci winien zapanować taki smutek jak po śmierci upierdliwej muchy.

Mucha ta jednak miała pewne zalety: potwornie wk**wiała wszystkich święto-narodowych hiper-patriotów, irytowała niemożliwie grubasów w czarnych sukienkach a tym samym dawała okazję do chichotów i ulgi wszystkim, którzy w tej niemożliwie sztywnej Polsce próbowali zachować jakiś dystans i ludzkie odruchy. Umiał Urban napisać i zilustrować wszystkie brudy i syfy nadętych ludzi w wyjątkowo trafny, złośliwy i cyniczny sposób. Właśnie dlatego, że był świnią i kanalią i się nie przejmował.

Ale świnią niezakłamaną. Czyli taką, która wcale nie udaje, że jest gołębicą, tylko robi otwarcie śmierdzące rzeczy a potem się w tym tarza.

To jednak dopiero od czasów kiedy pożegnał się z komunistycznymi partiami i zaczął uprawiać dziennikarstwo w tygodniku „NIE”. Dziennikarstwo było tyleż rzetelne co obleśne, bo w kraju takim jak Polska, krytykowanie świętości bez certolenia kończyć się musiało ostentacyjnym bólem dupy milionów Prawdziwych Polaków i licznymi procesami sądowymi. A po cichu, jak nie widział, to i tak wszyscy to czytali.

Wcześniej jednak Urban był rzecznikiem rządu, i wtedy był świnią zakłamaną. Jednocześnie zdolną i kompetentną, niestety.

Jest to więc bardzo ludzki człowiek: nie do sklasyfikowania w prymitywnych kategoriach binarnych. Próbując robić coś dobrego robił kupę złego. Robiąc kupę złego narobił trochę dobrego.

Ostatnio jakaś moda się pojawiła na głośne zastanawianie się czy Hitler jest w niebie. No bo przecież mógł się nawrócić w ostatniej sekundzie na rzymski katolicyzm. A skoro on mógł, to każdy może, więc teraz pojawiają się przepiękne wizje, że oto w niebie Hitler tańczy do dźwięków „hava nagila” z grupą Żydów z Majdanka.

Nie wiem który to debil wymyśla takie koncepcje, ale jeszcze głupszy ten, kto je powtarza.

O Urbanie widziałem wpisy, że też być może się nawrócił w ostatniej sekundzie na to, co gównem obrzucał przez całe życie.

Tylko nie piszą słowem dlaczego właściwie ta zmiana miałaby nastąpić.

Myślę, że to efekt tego, że taki wiotki umysłowo komentujący jest też wiotki jako człowiek. Nie ma bladego pojęcia kim jest, nie wie kim chce być i kompletnie nie wie w co wierzy. Zmienia zdanie na przeciwne, kiedy tylko poczuje, że wszyscy dookoła też zmieniają.

Taki ktoś zwyczajnie nie potrafi pojąć człowieka, który wie kim jest, wie kim chce być i wie w co wierzy. Wiotki twardego nie zrozumie. Wiotki to nie potrzebuje śmierci żeby zmienić kierunek na przeciwny. Wystarczy go postraszyć.

Jerzy Urban nie był wiotki. Tego to można być pewnym.

I w zasadzie byłby to dobry napis na jego nagrobku: „Tu leży Jerzy Urban. Nie był wiotki”.

Co nijak by mi nie ułatwiło dylematu co zrobić nad jego grobem: napluć czy zaklaskać.

Zaiste, bardzo dziwny człowiek. Nienudny.

Podziel się z głupim światem