A znasz może pojęcie „entrepreneur„?

Góglo-tłumacz podaje polski odpowiednik tego słowa: „przedsiębiorca”. Podaje też definicję: „entrepreneur to osoba, która organizuje i prowadzi biznes, biorąc na siebie większe niż normalne ryzyko„.

Taka sobie definicja. I takie sobie tłumaczenie. Nie ma żadnych norm ryzyka, więc nie wiadomo od kiedy zaczyna się ten „entrepreneur„. Entrepreneur nie musi wcale organizować biznesu. I wcale nie musi chodzić o pieniądze.

Ja mam lepszą definicję „przedsiębiorcy”: przedsiębiorca to ktoś, kto tworzy wartość.

Albo jeszcze lepiej: to ktoś, kto tworzy wartość na własny koszt i własne ryzyko.

I ze mnie taki entrepreneur właśnie. Niezarobkowy, ale ryzykujący. I przede wszystkim: produkujący wartość. Zwykle niematerialną.

I bardzo mi z tym dobrze. Ale mam jeden problem ciężki do przejścia: działam zazwyczaj w takich niszach, w których wartość nie przenosi się łatwo na pieniądze. Powiesz: teoretycznie wszystko co ma dla kogoś wartość jest możliwe do zamiany na pieniądze. To prawda. Ale spróbuj to zrobić w praktyce!

Przeważnie ludzie przedsiębiorzą w kilka osób. Albo kilkadziesiąt. Albo parę tysięcy. I słusznie czynią, bo efektywność rośnie. Każdy robi coś co jest potrzebne dla funkcjonowania całości, ludzie się organizują w sprawną maszynę, w łańcuch poszczególnych zadań, ale zawsze, podkreślam: zawsze na końcu takiego łańcucha jest ktoś kto sprzedaje.

Bo przecież trzeba tą wartość jakoś zamienić na pieniądz. I tym pieniądzem zapłacić za to, co z kolei przedsiębiorcy potrzebują.

W organizacjach non-profit sprzedawca nazywa się inaczej, ale o to samo chodzi. Nawet w organizacjach o charakterze bardziej misjonarskim musi być jakiś sprzedawca, który zamienia wartość wychodzącą (zwykle niematerialną) na wartość przychodzącą (zwykle materialną).

I nic w tym dziwnego nie ma.

Ale ja mam z tym problem. Problem polega na tym, że ja sprzedawania zwyczajnie nie lubię. Nie lubię tego robić. No nie lubię i już.

I nawet odkryłem dlaczego.

Dobry, skuteczny sprzedawca, ma za zadanie oferować człowiekowi wymianę. A ten człowiek może się zgodzić albo nie. Sprzedawca by raczej chciał, żeby się zgodził, ale żeby to się udało, należy człowieka jakoś przekonać, że tego chce, że potrzebuje, że w ogóle fajnie będzie jak się wymieni.

I żeby to przekonywanie działało, trzeba się w tego potencjalnego kupującego wczuć.

Trzeba go rozumieć. Trzeba go dobrze poznać. Trzeba widzieć świat jego oczami. Im bardziej sprzedawca empatyczny, tym lepsze ma wyniki na dłuższą metę.

Mówię: „na dłuższą metę”, bo istnieje też typ sprzedawców, którzy niewiele się różnią od złodziei: tacy którzy kupującego traktują czysto instrumentalnie, jako chodzącą świnkę skarbonkę, do której należy się dobrać za wszelką cenę. Takim nie zależy ani trochę na korzyści kupującego, bo nie widzą w nim nawet człowieka, a tylko obiekt od eksploatacji.

Dobry sprzedawca zawsze szuka korzyści kupującego. I zawsze jest po jego stronie.

I ta koncepcja dobrego sprzedawcy bardzo mi się podoba. Więc dlaczego nie lubię sprzedawać?

Bo żeby być dobrym sprzedawcą trzeba ustawicznie wczuwać się w potencjalnych kupujących. I właśnie to wczuwanie się męczy mnie jak cholera.

Podejrzewam, że problemem w moim przypadku jest ta przeciętność. Bo z mojej perspektywy patrząc, przeciętny człowiek – choćby i bardzo sympatyczny, uczciwy i bystry – jest przeraźliwie nudny.

Jako chłopak z bloku z PRL-u, wychowany w betonie, szarości i ciasnocie, zawsze szukałem jak się wyrwać z tego przeraźliwie nudnego programu na życie: szkoła, kościół, pierwsza komunia, studia, etat, ślub, chrzciny, bla bla bla, po raz milionowy ten sam życiorys w kółko.

I jak tak dzisiaj patrzę, to coś mi za dobrze poszło. Mam co prawda życie najmniej nudne jak tylko sobie mogłem wyobrazić, ale z drugiej strony z każdym wybrykiem życia oddalałem się coraz bardziej od przeciętnego człowiekiem z jego przeciętnym życiem i przeciętnymi problemami.

Rozumieć to ja go rozumiem. Skończyłeś studia, znalazłeś pracę, masz żonę, masz kredyt, masz samochód, masz dziecko. Tu jakiś rozwód, tam jakiś awans, no pewnie, że rozumiem. Czemu mam nie rozumieć? Ja tego wszystkiego próbowałem. A jak nie, to poznałem tysiąc podobnych historii. Wiem jak się czujesz. I jestem po twojej stronie. Byłbym pewnie dobrym sprzedawcą.

Ale nie będę. Bo wczuć się raz na jakiś czas to jedna sprawa, ale być empatycznie zanurzonym codziennie w te przygnębiająco szare umysły z przygnębiająco typowymi życiorysami, to jest dla mnie tortura.

Bo wczuwam się w człowieka i czuję nagle to co on: zmarnowany potencjał, 20 lat opowiedziane w 10 minut, minimum wysiłku, minimum ryzyka, minimum radości. Normalność. Byle jakość. Meble z Ikei, obiad z Biedronki, telewizor na całą ścianę. Mózg wypolerowany na glanc: „nie mówi się poszłem tylko poszedłem”.

„Czy ja wiem czy jestem szczęśliwy? Nie jestem nieszczęśliwy. Głupie pytania zadajesz, Martin. Nic się nie zmieniłeś”.

Wczoraj przejechałem Alpy motocyklem 125ccm. Jechałem tu miesiąc z Anglii przez Gibraltar. Żeby to zrobić, pozbyliśmy się pracy i domu na trzy miesiące. I jak ja mam się wczuć w przeciętnego człowieka? Jak ja mam siedzieć całymi dniami w ich skórze? Ja tak nie mogę. A przecież bez tego nie sposób być dobrym sprzedawcą.

Podziwiam was, dobrych sprzedawców. Nigdy bym się nie spodziewał, ani że to takie wymagające ani że to takie pożyteczne. Bo ja jestem entrepreneur ale nie sprzedawca. Ja się nijak do tego nie nadaję. Sprzedawcą byłem z konieczności i z potrzeby. Chciałem pisać piosenki – ale nie chciałem ich promować. Chciałem pisać książki – ale nie chciałem ich wydawać. Chciałem uczyć tu i tam o tym i o owym – ale nie chciałem kombinować jak trafić z tym do innych.

Nie lubię sprzedawać. Źle się z tym czuję, krzywo, kwadratowo, kwaśno, mdło, nieprzyjemnie i do dupy.

Ponoć tak się czuła moja mama w temacie zmywania garów, jeżeli pamięć lat dzieciństwa mi dobrze podpowiada.

Ale tym się od mamy różnię, że nie tylko psioczę i narzekam, że to i owo jest do dupy, ale postanowiłem jednocześnie zmieniać, próbować, eksperymentować, przeprowadzać, przenosić się gdzie indziej, otaczać się kim innym, uczyć, czytać, knuć i dążyć, czyli krótko mówiąc: walczyć.

Egoistycznie? A pewnie. Błogosławiony, kto daje sobie samemu prawo do bycia pożytecznym dla siebie, nie tylko dla innych.

I tobie tego też życzę, amen.

Podziel się z głupim światem