Kanciasta rocznica

2013-02-02Blog1753

Dziś mija 19 lat odkąd – jak to się ładnie mówi – chodzę z Bogiem.

To wyrażenie mi się kojarzy z randką, więc go raczej nie używam. Ale z drugiej strony to nie aż tak odległe skojarzenie jak by się mogło wydawać.

Okrągła rocznica będzie za rok, więc dziś tylko zwykła, kanciasta.

Zwykle ludzie piszą z takich okazji mało przekonujące banały: że to najlepsze n lat z ich życia, że nie zamieniliby tego na nic innego, że nie żałują i tak dalej. A na koniec, że dziękuję ci Boże – i tu kończą, bo się zalewają łzami wzruszenia. Ci wszyscy co czytają też się zalewają. W końcu to ludzie z tej samej sekty.

Chciałbym więc napisać coś innego niż takie łzawe truizmy, ale jest mi trudno. No bo prawda jest taka, że jak 19 lat temu postanowiłem zaryzykować z tym Jeszuą z Biblii, tak siedzę w tym do dzisiaj. Więc co, jestem tchórzem, że boję się zmienić pogląd? Czy też z lenistwa, bo nie chce mi się dalej szukać? Ja mówię, żeby oceniać decyzje po efektach. A efekty jakie ta decyzja przyniosła po latach są więcej niż dobre. Są niezwykłe, są ciekawe, są spektakularne.

Tak, to prawda, że chrześcijanie często się okłamują mówiąc jak wiele osiągnęli żyjąc z Bogiem. Ma brat z siostrą dom, kościół, rodzinę. Wszystko dzięki Bogu. A, i jeszcze pracę. Koniec osiągnięć.

Cóż, ja znam ludzi, którzy się na Boga wypięli i mają dokładnie to samo, z tą różnicą, że nie muszą udawać przez całe życie, że jest super, kiedy akurat jest do dupy. No a chrześcijanie muszą. Bo jeszcze by ktoś mógł pomyśleć, że ten ich Bóg to jakiś taki lipny. Że istnieje najwyraźniej tylko w ich głowie, bo poza nią w niczym go nie widać.

W Biblii chwalona Boga za plagi Egipskie, za wyprowadzenie trzymilionowego narodu ze środka wielkiego mocarstwa, za zwycięskie podboje, za proroctwa, za ratunek, za cuda.

Dziś chrześcijan chwali go za to, że ma pracę i dziecko. I co, to już wszystko? No dobrze, rozumiem że to dobre rzeczy, ale jakaż to chwała dla Boga? Gdyby nikt poza chrześcijanami nie miał pracy ani penisa to ja bym rozumiał. A tak to sorry, ale po tym to jakiejś wielkiej różnicy między wierzącym a niewierzącym nie widać.

To nie problem z Bogiem. Ludzie – chrześcijanie czy nie – mają niewyróżniające się, pospolite, mierne życie nie dlatego, że ich Bóg (czy cokolwiek innego pełni u nich tą rolę) okazał się nudny, słaby i głupi. Tylko dlatego, że jak się jest zadowolonym z bycia miernotą to się miernotą zostanie. Na samozadowolenie żaden Bóg nie pomoże.

Bez niezadowolenia nie ma zmian. Zmian na lepsze też.

Nie wiem jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało kościelnie, sekciarsko i dziecinnie, ale widać lepiej nie umiem. Po 19 latach życia pełnego prób, błędów, zmian, ludzi, uczenia się, rozmów, licznych zbiegów okoliczności i zupełnie niespodziewanych, a spektakularnych sukcesów, powiedzieć mogę tylko, że warto było z tym Jeszuą. Warto jak piorun!

To nawet nie to, że życie wieczne, że doktryny, że poglądy, że spójność i sens w tej całej historii z krzyżem. Nie, że jest dla mnie jasne skąd idę i dokąd. I nawet nie ta wolność od ciężaru winy lub też przeciwnie, od zgubnego poczucia, że się jest całkiem porządnym i satysfakcjonująco dobrym, zwłaszcza w porównaniu.

To wszystko tak, też, ale dzisiaj akurat, jak sobie tak wspominam, to najbardziej mnie cieszy to, że nie jest nudno. Jest anty-nudno!

Ile ja w tych 19 latach rzeczy widziałem i słyszałem! Ile niezwykłych zdarzeń, miejsc, przedsięwzięć, które zasługują na scenariusz filmowy. I tylu, tylu ludzi. Gdzież bym poznał ludzi o dobroci anioła, tak bezinteresownych i tak szczerych, że pożegnanie naprawdę boli. I z drugiej strony tych wodzów-wypierdków w swoich rachitycznych kościołach, co hodują wiernych jak krowy i pasą, pasą, pasą. Tych napuszonych wodzów, co swoje ambicje karmią podziwem prostych ludzi, używając wszelkich chrześcijańskich lewarów by uzależnić innych od siebie. I tych znawców wszechrzeczy bożych, kurdupli umysłowych, co sens i logikę zastępują darciem mordy, że Bóg, że Jezus, że halleluja, ale w szachy by przegrali z sześciolatkiem, gdyby w ogóle wpadli na to, żeby się pouczyć czegokolwiek poza wydłubywaniem narkotycznych substancji z Biblii. Lub krawaciarze garniturowi, mówcy kościelni, od których zanudzić się można na śmierć samym tylko patrzeniem na nich. Tyle razy czyjeś majestatyczme ego odziane pięknie w szaty adekwatne dla tego czy innego kościoła, skonfrontowane z charyzmą kurczaka, bezwładem umysłu lub fanatyzmem wywoływało u mnie śmiech, gniew lub zażenowanie.

Ale zawsze wśród tych wszystkich malowniczych ludzi były wyjątki. I zawsze ich wspólną cechą było to, że autentycznie zależało im na innych ludziach. Najprościej mówiąc: kochali.

Kochali nie dla swojej ambicji, nie z potrzeby, nie z obowiązku chrześcijańskiego tylko dlatego, że ludzie, niezależnie od ich wszystkich wad, są fajni.

I to też pochodzi od Boga.

Fenomenalna sprawa, taki osobisty Bóg. Pomaga na cerę, odmładza, leczy – full wypas. I dużo zabawy. I jeszcze więcej pracy. I spokój wewnętrzny, spokój jak skała. I radość życia. I nie przykazania, nie przepisy, nie kary i potępienia, tylko codzienne wspólne chodzenie. Po czystym i po brudnym, po wysokim i niskim, po stromym i z górki. Fajne.

No, tyle powiem po 19 latach. Pewnie po 20 powiem co mądrzejszego.

Albo przynajmniej krótszego.

Podziel się z głupim światem