Kelthuz skazany

2014-09-05Blog24009

Tydzień temu sąd w Kielcach uznał Kelthuza za winnego szerzenia nieprzyjemnych rzeczy po świecie. I skazał na roboty. Społeczne.

Dla niektórych okazja żeby pomóc innym to nagroda, nie kara, ale to tylko dla ludzi o wielkich sercach. W tym wypadku to zdecydowanie kara. Dotkliwa.

Kelthuz, jeżeli ktoś nie wie, to średnio znany internecie promotor kultu siły, rasizmu, przemocy, skrajnego nacjonalizmu oraz wszelkich rozwiązań siłowych. Swoich fanów nazywa często określeniem „moje legiony”, co w zasadzie wystarcza za cała definicję kontrukcji psychicznej faceta.

Jako, że uważam ludzi pokroju Kelthuza za coś między człowiekiem a glizdą, nie komentował bym nawet tego. Gdyby nie to, że wśród rozmaitych wolnościowców podniosły się głosy broniące Kelthuza. Np. Sierpiński nie widzi istotnej różnicy między skazaniem „Pussy Riot” protestującym przeciwko traktowaniu kobiet jak podludzi a Kelthuzem mówiącym, żeby zlikwidować czarnych, a szef KonteStacji opisuje Kelthuza jako „człowieka, który jest na codzień skromny i nieśmiały” i przedstawia go jako ofiarę walki z wolnością słowa.

Włos mi się jeży. Dzięki Bogu, że już nie jestem w tym radiu.

Hugo twierdzi, że gość otaczający się rasistowskimi symbolami, odwołujący do retoryki siły i agresji, rzucający na prawo i lewo teoriami, że tego i tamtego należy pobić albo zabić – „wychwala wolność„! Śpiewanie „biała kurwo czarnucha, zdychaj” to najwyraźniej dyskusja publiczna. Według standardów polskich wolnościowców – niewątpliwie. Skazywanie zaś kogoś za słowa „jebać lewackich pokurwieńców, najpierw niech krwawią, potem giną” jest niedopuszczalne, bo to gwałt na wolności słowa.

Nie wiem od czego ludzie w tych wolnościowych sektach rozum tracą. Za dużo alhokolu? Za mało książek? A może odwrotnie: za mało alkoholu i za dużo książek? Nie mam pojęcia.

Wracając więc do absolutnych podstaw tego czym jest wolność, przypomnę, że jest różnica między kimś, kto domaga się prawa, żeby robić wszystko co tylko chce, a takim, kto chce móc robić co chce z tym, co należy do niego u siebie w domu. I pierwszy i drugi powiedzą „wolność”, ale ten pierwszy to nie wolnościowiec, tylko kretyn.

Z samej zasady „wolność dla każdego” wynika logicznie wniosek, który ogranicza tą zasadę. Bo kiedy dwóch chce zjeść ostatnie jabłko z drzewa, a obaj mają do tego prawo, to prawo jednego z nich nie będzie respektowane. Jeden zje, a drugi powie „hej, a gdzie moja wolność jedzenia jabłek?” – i da po mordzie temu pierwszemu.

Wolność totalna musi prowadzić do mordobicia.

Jedyna więc realna wolność, taka, przy której żyje się wszystkich dobrze i bezboleśnie, to taka, której podstawą jest prawo własności. I podkreślam tu słowo „prawo„. Bo nie ten jest właścicielem kto ma jabłko w kieszeniu, ale ten kto ma prawo je zjeść.

Moja wolność musi się kończyć na tym co moje. Bo dalej jest granica, za którą jest już tylko mordobicie i prawo siły.

I w przypadku wolności słowa, działa ta sama zasada.

Dziwię się, że trzeba takie rzeczy przypominać ludziom, którzy przedstawiają się jako obrońcy wolności.

Bo Kelthuz żadnej wolności nie broni tą swoją agresją. On broni prawa siły. Ktoś chce narzucać innym jak mają żyć i zabrania mieć swoje poglądy zasłania się wolnością słowa? To tak, jakbym wybił komuś w zęby, a potem twierdził, że mam przecież prawo robić ze swoimi pięściami co chcę. Bo wolność!

Żadna wolność.

Jeszcze mi nie odbiło tak, żeby bronić wolności tych, którzy odbierają wolność innych. Żeby bronić prawa własności złodzieja albo prawa do wolności seksualnej dla pedofila. Powtarzam – to nie jest żadna wolność.

Zdaję sobie sprawę, że każde ograniczanie wolności wypowiedzi – nawet takie, które wynika z samej zasady wolności – to droga, która prowadzi w niebezpieczną stronę. Bo poruszamy się w obszarach trudnych do zdefiniowania i dajemy możliwość cenzury wypowiedzi nie z powodu tego, że godzą w wolność innych, ale dlatego, że są wobec nich krytyczne. Granica między jednym i drugim istnieje, ale nie jest wyraźna.

I są takie sprawy, przy których zwyczajnie nie wiem – czy to już przekroczenie zasady „wolność twojej pięści kończy się przed moim nosem” czy jeszcze nie?

Ale czy to, że coś jest trudne do wyraźnego zdefiniowania oznacza, że nie należy definiować? Czy dlatego, że nie potrafię podać co do sekundy o której godzinie zaczyna się zmierzch to mam uznać, że zmierzch nie istnieje?

A jednak taki argument pada przy rozmowach o wolności słowa: ponieważ nie da się precyzyjnie zdefiniować granicy, uznajmy, że granicy nie ma! Ktoś podburzył tłum do zdemolowania miasta? Ktoś doprowadził kogoś do samobójstwa? Ktoś kłamał o tobie i zniszczył ci firmę? Hej, trudno, wolność słowa!

Nie. Po raz trzeci – to nie jest wolność.

To po prostu komuś się pomyliły pojęcia.

W sprawie Kelthuza nie mam żadnych wątpliwości, że jego wolność słowa nie skończyła się na niczyim nosie. Jego wolność słowa zaorała mu nos. I przed takim oraniem prawo ma nas bronić. Tak samo jak przed bandytą, złodziejem, gwałcicielem i każdym, kto nie respektuje wolności, własności, życia i zdrowia drugiego człowieka.

I chociaż rzadko to mam okazję powiedzieć, to powiem tym razem: wysoki sądzie, dobra robota.

Nie zgadzasz się ze mną? I dobrze. Dam ci okazję się wypowiedzieć. A co tam – nawet porozmawiać! Będę o mówić o sprawie w poniedziałek o 20:00 w audycji „Jest sprawa” radiu Enklawa.

Co, nie znasz Enklawy? To takie radio, które promuje wolność, ale nie myli jej przy okazji z prawem traktowania innych jak śmieci.

Podziel się z głupim światem