Mało kto lubi czytać książki, bo są długie i nudne.

Zwłaszcza jak się porówna z filmikiem na YouTube. Pewnie dlatego tak rzadko dostaję w mailach cytaty z książek, a tak często linki do YouTube.

Czymś pośrednim między książką a YouTube jest podcast, czyli gadanie do mikrofonu w MP3. Ma to w sobie treściwość książki, a długość filmiku, więc dobra rzecz na czasy przejściowe.

Jednym z najlepszych polskojęzycznych podcastów jest agentomasz.pl. To podcast pełen newsów, które wydają się zmyślone, a są prawdziwe. Robią takie wrażenie, bo są absurdalne niczym film Barei. Każdy taki news wywołuje we mnie silne emocje, bo wolałbym żeby go nie było. Nie wiem czy śmiać się czy płakać. Autor zresztą też nie.

Dla tych, którym się nie chce słuchać odcinków z paru lat, Tomasz Agencki napisał książkę pod tytułem „Nie karm ręki, która cię kąsa„. Tytuł jest całkiem niezły i takaż jest okładka. A teraz powiem jaka jest zawartość.

Zawartość jest przede wszystkim całkiem sporej objętości. To plus, naprawdę jest co czytać! Zorientowałem się dopiero, kiedy dostałem książkę papierową, bo zdecydowanie wolę książki w formie e-booka, a jeden z minusów e-booka jest taki, że nic nie waży.

Na treść składają się newsy, z których każdy jest krótką, odrębną historią z odpowiednio sarkastycznym komentarzem. Czy newsy układają się w jedną całość? Niespecjalnie. I bardzo dobrze, bo to nie powieść, tylko zbiór historyjek, które można szybko zacząć czytać i szybko czytanie przerwać.

Przerwać nie jest tak łatwo, bo newsy wciągają. Głupot z kraju i ze świata, które autor dla nas wybrał, jest tak wiele i są tak zaskakujące, że ciągle chce się następnej.

Typowa reakcja po każdej informacji jest taka: człowiek parska śmiechem, następnie z niedowierzaniem kręci głową, w końcu wyraża żal nad ogólną głupotą ludzkości, a na koniec dziwi się sam się sobie, że chce czytać dalej i dowiadywać się o kolejnych absurdach świata, w którym żyje.

Książka jest świetna, ale nie ma co kryć, idealna nie jest. Ma swoje braki. A właściwie nie tyle braki, co niepotrzebności.

Niepotrzebny jest długawy, przynudzający wstęp. Zamiast zacząć od łomotu i wciągnąć natychmiast w lekturę, autor zdecydował zafundować nam asekuracyjne wprowadzenie. Czy to naprawdę konieczne? W pracy magisterskiej na pewno, ale tutaj? Po co?

Niepotrzebny jest też podział książki na tematy. Tutaj wielu się ze mną nie zgodzi, twierdząc, że jakiś porządek w książce być musi. Na pewno? Pomyślcie: czy chętnie oglądalibyście film, w którym najpierw są wyłącznie sceny łóżkowe, potem same pościgi, w trzeciej części filmujemy jak bohaterowie chodzą, a w ostatniej lecą same dialogi? Czy czytałby kto taką gazetę, która każdego dnia pisze tylko na jeden temat? „Ręka która kąsa” grupuje tematy właśnie w taki sposób: człowiek czyta przez godzinę wyłącznie o służbie zdrowia, przez następną tylko o ekologii, i tak dalej. Taka sałatka z samego pomidora, po której jemy sałatkę z samej kapusty. Dlaczego nie można było tego pomieszać? Nie wiem.

Ale uczciwie mówiąc, niepotrzebności tego typu nie mają większego znaczenia. Wstępy można pominąć, a kolejne newsy są na tyle ciekawe, różnorodne i zaskakujące absurdami, że pogrupowanie ich w taki jednostajny sposób nie jest w stanie nijak zepsuć przyjemności czytania.

Największym problemem książki jest co innego: hermetyczność.

Autor – tak samo jak w swoim podcaście – stosuje gdzie tylko może własne nazewnictwo, wprowadza skróty myślowe i wymyśla nowe, barwne pojęcia. Tekst jest najeżony kwiecistymi neologizmami.

Jeżeli więc wiesz co to jest „WAŻNUSZ”, to natychmiast zrozumiesz co czytasz. Jeżeli nie wiesz, autor ci to wyjaśni, nie ma problemu. To znaczy: nie byłoby problemu, gdyby wyjaśnienie było potrzebne raz na dziesięć stron. Ale sęk w tym, że potrzebne jest o wiele częściej, bo przypraw językowych w tym menu naprawdę nie oszczędzano.

Skutek jest taki, że ten kto zna charakterystyczny język autora, ten ma wiele przyjemności z czytania, bo neologizmy są trafne, wesołe i świetnie kondensują myśl. Ale kto wcześniej nie miał do czynienia z WAŻNUSZAMI i całą resztą, tego czytanie kosztuje sporo wysiłku. Biorąc pod uwagę to, że autor zakłada u czytelnika pewien poziom wiedzy społecznej i ekonomicznej, książka staje się bardziej hermetyczna niż mogłaby być.

A szkoda. Bo w zasadzie „Nie karm ręki która cię kąsa” to książka dla każdego. Dosłownie – każdego, bo każdy z nas żyje w tym samym państwowo-finansowo-społecznym otoczeniu i wszystkich nas dotyczą sprawy, które autor komentuje: zdrowie, ekologia, mniejszości, postęp, socjalizm. Ale nie jestem przekonany, że przeciętny widz TVP, który niemal religijnie wierzy w opiekę państwa a nie za bardzo się orientuje co popyt a co podaż, będzie w stanie zrozumieć co czyta bez dużego wysiłku z jego strony.

Czy to znaczy, że to rodzaj książki, która ma przekonywać już przekonanych?

Ja nie mam takiego wrażenia. Książka być może jest dla przekonanych, ale na pewno nie po to, żeby przekonywać. „Nie karm ręki która cię kąsa„, to przede wszystkim rozrywka. Wspólny śmiech, a czasem nawet rechot nad absurdami tego świata, widzianego oczami kreatywnego, wesołego, bystrego faceta. Faceta, dodajmy, który socjalizmu nie lubi, ale nie ma na tym punkcie obsesji, nie szuka sobie wrogów i nie chce nikogo wieszać zamiast liści.

Tylko się śmieje.

Tym co znają i lubią podcasty Agenta polecać książki nie trzeba, a pozostałych zachęcam do kupienia egzemplarza, bo wysiłek niewielki, niedociągnięcia nieistotne, a radocha z czytania wielka jak potrzeby służby zdrowia!

E-book książki możecie kupić w moim sklepiku (za zgodą autora, oczywiście)!

Martin Lechowicz

PS. Dziś wieczorem (o 20:00) w radiu Enklawa autor książki będzie gościem mojej audycji. Przyjdź koniecznie zadać mu podchwytliwe pytanie!

Podziel się z głupim światem