Robert Walenciak napisał felieton, w którym zastanawia się czy jesteśmy narodem ludzi zawistnych. Pytanie jest w zasadzie retoryczne, ale ważniejsze jest uzasadnienie, jakie podaje.
Otóż jesteśmy narodem ludzi zawistnych dlatego, bo… nie strajkujemy razem.
Solidarność według Walenciaka polega na tym, że jak rolnicy chcą wymusić więcej pieniędzy od państwa i blokują drogi (czy to się nie nazywa przypadkiem „terroryzm”?), to wszyscy powinni im pomóc. Kolejarze unieruchomić pociągi, lekarze wyrzucić defibrylatory, nauczyciele blokować sejm i tak dalej.
Jakże piękna byłaby Polska Walenciaka! Wszyscy wymuszalibyśmy wszystko na wszystkich solidarnie. Efektem byłoby to co jest dzisiaj w Grecji, ale przynajmniej byłaby to wspólna bieda, wspólne bezrobocie i wspólny paraliż kraju.
Ale to nie jest jeszcze najgłupsze.
Najgłupsze jest to, że że winę za zawiść ponosi… neoliberalizm!
Bóg jeden wie gdzie Walenciak widzi ten „neoliberalizm” w kraju, gdzie połowa obrotu przechodzi przez ręce państwa, pół miliona urzędników paraliżuje przedsiębiorców, a żeby uliczny grajek mógł legalnie sprzedać na ulicy swoje piosenki musi mieć kasę fiskalną i płacić 1000 złotych co miesiąc na ZUS.
Ten to neoliberalizm jest winny temu, że ludzie są zawistni. Bo najwyraźniej w ustroju gdzie każdy ma szansę sam zapracować na swoje bogactwo człowiek ma więcej powodów do zawiści niż w takim ustroju, gdzie jedynym sposobem na bogacenie się jest zabieranie czegoś innym.
Widzicie tu gdzieś sens? Bo ja żadnego.
Czy częścią choroby sierocej po PRL-u jest jakiś rodzaj sklerozy Nawet gdyby idiotyczny pomysł mierzenia solidarności społecznej współczynnikiem altruistycznych strajków nadawał się do czegokolwiek, to nie ma on żadnego oparcia w rzeczywistości. Ludzie w PRL-u byli zawistni jak jasna cholera. Tylko po prostu wszyscy żyli w takiej miernocie, szarości i beznadziei, że nie było czego zazdrościć sąsiadowi.
Rozumiem, że za tym tęskni Walenciak – za wspólnym głodowaniem. Doprowadźmy wszystko do ruiny, a zapanuje równość i braterstwo.
Jak Walenciak tęskni za strajkami solidarnościowymi, to niech raczy najpierw zauważyć, że ci wszyscy strajkujący domagają się czegoś od PAŃSTWA, a nie od wolnego rynku. Strajki występują dziś tylko i wyłącznie tam, gdzie działalność jest uzależniona od państwa – górnictwo, kolejarze, nauczyciele, itd.
Więc niech mi ktoś powie: jaka to konkretnie odmiana „neoliberalizmu” przewiduje możliwość, żeby kopalnie były państwowe? Żeby nauczycielom płacili podatnicy, a nie klienci? Żeby kolejarze mieli prawo domagać się jakichkolwiek pieniędzy od rządu?
Fakt, że mogą to robić dowodzi, że system nie jest żadnym liberalizmem, tylko etatyzmem!
Więc pytam: w jaki sposób nieistniejący neoliberalizm miałby odpowiadać za to, że ludzie całkowicie zależni finansowo od państwa stali się zawistni?
Gdyby tak było to dziesięciolecia krwiożerczego kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych zmieniłyby Amerykanów w istne potwory. To nie Amerykanie szokowaliby Polaków tym, że się ciągle do siebie uśmiechają, tylko Polacy Amerykanów.
Jak zaślepionym ideologią trzeba być, żeby wypisywać takie głupoty?
Jedno co trzeba przyznać, to fakt, że przemieszanie wolnego rynku z opieką państwa wyzwala więcej nienawiści i zawiści (u tych co żyją z państwa) niż sytuacja gdzie wszystko jest państwowe. Bo homo sovieticus, przyzwyczajony do myśli, że to, że ktoś ma więcej niż on jest niesprawiedliwością, jest zawistny o każdego kto wypracował sobie bogactwo. Chciałby oczywiście jego wyniki i jego bogactwo, bez jego pracy i bez ryzyka. Nic więc dziwnego, że drze mordę, żeby państwo mu dało więcej, zamiast brać swoje życie we własne ręce i zaopiekować się sobą samemu.
Ale powodem tego jest walenciakowa mentalność, a nie żaden tam wolny rynek.
Bo na wolnym rynku za swoją biedę odpowiadasz ty sam.
A w etatyzmie za twoją biedę odpowiadają wszyscy oprócz ciebie.
I na tym polega największa różnica.