Dziś jest znowu Święto Niepodległości. I znowu nic z niego nie rozumiem. Jedni będą maszerować pod hasłem „Polska dla Polaków” (bo przecież nie dla ludzi), inni będą sobie biegać, a jakieś panienki zorganizowały „Naked Girls Reading” i będą czytać nago teksty patriotyczne.
Mam wrażenie, że jest to święto pomyleńców. Pierwszego listopada jest Wszystkich Świętych, jedenastego Wszystkich Popierdolonych.
Zresztą nie byłoby to takie złe, gdyby nie to, że zakręcenia są tylko w dwie strony: z jednej agresywny, śmierdzący stęchlizną nacjonalizm a z drugiej reklama swojego biznesu, hobby albo innych zabawek. Mam wrażenie, że czegoś tu jakby brakuje.
Może powinienem pogratulować tym wszystkim ludziom, że udało im się wywołać w kimś tak skoncentrowanym na kwestii wolności jak ja, odrazę do święta, które ma w nazwie „niepodległość”. Powinienem być pierwszym, który się rwie do świętowania wolności. A tymczasem zamiast rwania mam tylko odruch wymiotny. I nieopanowaną chęć wyśmiania tego całego idiotyzmu. I tych, co się przebierają we flagi i zanudzają świat swoim cmentarnym jęczeniem nad historią i tych, co korzystają z okazji, żeby za pomocą gołej dupy przyciągnąć więcej fanów.
A poza tym nie ma czego świętować. Niepodległość to będzie wtedy, kiedy wolny człowiek będzie mógł zbudować z własnych desek na własnej ziemi gdzieś za miastem własny dom nie pytając nikogo o pozwolenie. Jak będzie mógł się dogadać z drugim wolnym człowiekiem, że jeden pracuje a drugi mu za to płaci, bez udziału nadzorcy, który narzuca obojgu własne warunki. Bez okupanta, którego trzeba słuchać i któremu trzeba płacić, bo jak nie, to użyje siły. Niepodległość będzie wtedy, kiedy będę mógł stanąć pod kolumną Zygmunta i sprzedawać swoje książki i nikt mi nie będzie miał prawa tego zabronić. Jak będę mógł nie zapinać pasów. I samemu dbać od swoją starość.
A póki ten dzień nie nadejdzie, to ja nie widzę powodu do świętowania.
Bo mi jest akurat wszystko jedno czy okupantem jest rząd mówiący po polsku, rząd mówiący po niemiecku czy rząd mówiący po rosyjsku. Niepodległość jest wtedy kiedy nie masz nas sobą nadzorcy, a nie wtedy kiedy twój nadzorca mówi w tym samym języku.
I jeżeli to rozumiesz, to za to z tobą wypiję.
Konspiracyjnie. Bo w tym „niepodległym” kraju na ulicy pić nie wolno.