Kiedy byłem mały czytałem byle co. Internetu nie było, rodzice w pracy, w telewizji dwa kanały. To co miałem robić? Czytałem.

Raz znalazłem w domu książkę o karate. Kto i po po kupuje książkę o karate? Pojęcia nie mam. Uczyłem się więc karate tak samo jak wszystkiego innego w Polsce – teoretycznie.

Zapamiętałem z tej książki do dzisiaj jedną historyjkę.

Historyjka opowiada o jakimś wielkim hiper-super-arcy-mistrzu karate, z jakiegoś-tam mało ważnego kraju, któremu daleko do Polski Ludowej. Kraj ten jest zacofany, a ludzie są biedni, bo nie mają zdobyczy socjalizmu. I dlatego wielki mistrz karate może tylko raz w roku szarpnąć się i kupić ciastka dla żony.

Kupił więc raz te ciasta i cieszy się, że wielkie święto będzie. Wraca do domu, aż tu nagle napadają go bandyci. I krzyczą: „dawaj ciastka!”

I co robi mistrz? Otóż zamiast przebrać się szybko w piżamę, przepasać czarnym pasem z napisem „King Bruce Lee Karate Mistrz” i rozkwasić im gęby efektownymi ciosami, oddał im te ciastka i poszedł do domu.

Zrobiło to wtedy na mnie takie wrażenie, że do dzisiaj pamiętam. No bo jak to? Gdzie tu sens? Gdzie logika? To po to się chłop uczy mordobicia całymi latami? Taka okazja, żeby przynieść żonie radość z ciastek raz do roku! A ten wziął i odpuścił.

Ale książka wyjaśnia: bo karate to nie mordobicie, to coś więcej. To droga życia, samodoskonalenie, dyscyplina umysłu i takie tam. Mordobicie to tylko tak przy okazji raczej. Aha, chyba że tak.

Przemyślałem to wszystko i mimo, że nie kupiłem za bardzo tego filozofowania, to musiałem przyznać jedno: gość, który wie, że może dać w ryj z dobrym skutkiem, boć godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, a i radość sprawi żonie, a tego nie robi, to taki gość zasługuje na szacunek.

Stwierdziłem, że większy jest człowiek, który nie daje w ryj, choć może, od tego kto daje, bo może. Bo ileż trzeba rzeczy w sobie samym pokonać, żeby nie dać w ryj! A przecież tak się chce! I wszystko ci mówi, że można, można, nawet trzeba!

Ale większy jest ten człowiek, co wie, że o ciastko nie warto dodawać cierpienia do i tak za dużej puli. Taki, co nie daje się skusić myślom, że sprawiedliwość, że słuszność, że zasady, że męskość.

Bo każdy ma pełną gębę wzniosłych ideałów, a ostatecznie i tak chodzi o ciastko.

I o to, żeby poczuć tę głęboką humanistyczną satysfakcję, jaką daje widok twojego przeciwnika ze złamanym nosem.

Postanowiłem wtedy, że chcę dążyć do tego, żeby być wielkim człowiekiem a nie małym. Żeby szukać siły wewnętrznej, bo kto nie panuje nad sobą, ten nie zapanuje nad niczym innym. Bo wielki człowiek robi to co może i to chce. Gówniarz robi to co musi. I każdy swój wybór usprawiedliwia słowami „nie miałem wyboru”.

Przypomina mi się historia mistrza i ciastka czasami, kiedy myślę o współczesnych chrześcijanach.

Panuje wśród nich obecnie moda na szukanie najbardziej biblijnej odpowiedzi na pytanie „dlaczego powinienem bronić ciastka?” I pojawiają się coraz dziwniejsze wyjaśnienia, w rodzaju: „co prawda Jezus kazał nadstawić drugi policzek, ale przecież nie mówił, że nie można kopnąć w dupę„.

Ostatnio widziałem jak jakiś pastor-policjant opisywał wspaniałości używania broni. Wstyd na to patrzeć. Przyszedł w mundurze. Chciałbym usłyszeć co by odpowiedział, gdyby Jezus zstąpił z nieba i spojrzawszy wymownie na jego mundur zapytał prosto:
– Komu służysz?
– Tobie, panie.
– A odkąd to symbolem Królestwa Bożego jest orzełek, biało-czerwona flaga i pistolet?
Po tym usłyszałby zapewne długi wywód, z którego by wynikało, że jednak można dwom panom służyć, ewentualnie że służba aparatowi państwowemu w Polsce A.D. 2015 i Jezusowi to jedno i to samo. Państwo to Jezus – no czy ktoś może mieć wątpliwości?

Chrześcijanie śpiewają w kościołach: „Chrystus jest życiem mym a śmierć zyskiem jest„, a potem biją się o ciastka, aż wióry lecą. Jeżeli nawet zaakceptują, że Jezus jednak by to ciastko oddał i poszedł, to już za ciastko teścia, swata, żony, brata można z błogosławieństwem Pana wybijać zęby i łamać ręce.

Może sobie zinterpretowali, że co prawda „śmierć zyskiem jest„, ale nie dla nas, tylko dla ruskich, których to w obronie ciastek trzeba będzie patriotycznie zabijać? W końcu generał Patton powiedział: „żaden skurwiel nie wygrał wojny umierając za ojczyznę; wygrywa się ją sprawiając by tamci skurwiele umierali za swoją”.

Nie wyrywam się aż tak do potępiania, bo wiem jak trudno się opanować. Te ciastka są naprawdę dobre. Fantastyczne są.

Ale im dłużej żyję, tym częściej mam wrażenie, że coraz bliżej chrześcijanom do Pattona a coraz dalej do Jezusa.

Podziel się z głupim światem