1 listopada 1980 roku w miejscowości o uroczej nazwie Górna Grupa, wybuchł pożar. Tak się zdarzyło, że ogień wybuchł w domu dla psychicznie i nerwowo chorych, który z jakiegoś powodu nazywa się „domem wariatów”, co jest oczywistym nonsensem. Bo to nie dom, tylko instytucja. Taki z niego dom jak z eksperymentalnego preparatu genetycznego szczepionka.

Jacek Kaczmarski też czytał gazety. Skojarzył mu się pożar w domu wariatów z generalnym stanem kraju. Wypił więc wódkę i napisał słowa do piosenki, którą potem zaśpiewał Przemysław Gintrowski, a Jacek Wójcicki jeszcze poprawił. I tym samym wyczerpali temat.

I teraz ja, jako nowy, gorszy (bo zbyt współczesny) bard internetowy, nie mam już nic do dodania. Gdybym nawet dodał to i tak na nic się to przyda, bo połowa powie, że nieżyjący bardowie byli nadludźmi, wszystko co napisali jest święte i nie wolno się nawet z nimi porównywać. A druga połowa zachwyci się z miejsca samym faktem, że ktoś w ogóle cokolwiek zaśpiewał w czasach, kiedy za ludzi śpiewa komputer. Większość z obu grup nie zrozumie nic z tego co słyszą, a reszta zrozumie niewiele.

Podziękujmy za to państwowemu systemowi szkolnictwa oraz YouTube. To dzięki ich niezmordowanej współpracy żyjemy dziś w umysłowym średniowieczu. Ale za to jak wygodnym!

Mi tylko pozostaje przypomnieć słowa i zadać pytanie: czy pasują? Do czego? Nie powiem. Nie dlatego, żeby niczego nie sugerować. Tylko dlatego, żeby mnie nie zamknęli.

Aha, pragnę uspokoić wszystkich tych, co wieszczą koniec świata, usłyszawszy, że pod Pcimem komar pierdnął. Otóż na razie się nie palimy. Na razie jest tylko dużo dymu i śmierdzi. Co prawda przysłowie mówi „nie ma dymu bez ognia”, ale dzięki państwowemu systemowi szkolnictwa oraz YouTube nikt już nie zna przysłów. A nawet jak zna, to ma je dupie. A jak nie ma, to jest zgredem, który nie wie na czym polega współczesny YouTube.

Polecam więc spać i przez sen nadal się uśmiechać, jak mówi piosenka. Po co ludziom psuć dobry nastrój krzykiem? Naprawdę, nie wypada.

Stanął w ogniu nasz wielki dom
Dym w korytarzach kręci sznury
Jest głęboka, naprawdę czarna noc
Z piwnic płonące uciekają szczury

Krzyczę przez okno czoło w szybę wgniatam
Haustem powietrza robię w żarze wyłom
Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata
Woła – co jeszcze świrze ci się śniło

Więc chwytam kraty rozgrzane do białości
Twarz swoją widzę, twarz w przekleństwach
A obok sąsiad patrzy z ciekawością
Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa

Dym w dziurce od klucza a drzwi bez klamek
Pękają tynki wzdłuż spoconej ściany
Wsuwam swój język w rozpalony zamek
Śmieje się za mną ktoś jak obłąkany

Lecz większość śpi nadal, przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie
Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa
Na rusztach łóżek milczy przerażenie

Ci przywiązani dymem materaców
Przepowiadają życia swego słowa
Nam pod nogami żarzą się posadzki
Deszcz iskier czerwonych osiada na głowach

Dym coraz gęstszy, obcy ktoś się wdziera
A My wciśnięci w najdalszy sali kąt
„Tędy!” – wrzeszczy – „Niech was jasna cholera!”
A my nie chcemy uciekać stąd.

Podziel się z głupim światem