Po 23 latach dzikiego jeżdżenia małymi motocyklami po polskich drogach, w środę będę miał po raz pierwszy szansę na pełne, prawdziwe prawo jazdy.

Paradoks, który jest prawie symboliczny: łatwiej było wyjechać do Anglii niż zdać to w Polsce.

Raz z resztą próbowałem. Zapłaciłem za kurs na kategorię A, zdałem próbny egzamin teoretyczny, potem pochodziłem jakieś 10 godzin i… i odechciało mi się.

Instruktor był z Warszawy, ale mentalność miał niczym wykładowca z UJ-tu w Krakowie. W skrócie: kawał fiuta. Arogancki, nie lubiący ludzi, formalny i czepialski do porzygania. Kazał wszystkim jeździć w kółko godzinami a sam się bawił skuterami. Co jakiś czas zerkał na plac i opieprzał jakiegoś klienta niczym pani w przedszkolu. A żeby ośmieszyć to wszystko do reszty, ostatniego dnia mojej jazdy po placyku przyjechał mocno poobijany. Miał wypadek na trasie Marszałkowskiej. Rozpieprzył motor w drzazgi.

Po przerwie zimowej zupełnie mi się odechciało wracać i znosić znowu tego typa.

Więc olałem sprawę i dalej jeździłem bez prawa jazdy po całej Polsce na silniku o pojemności 20 razy mniejszej niż w najsłabszym samochodzie. Jak wyjaśnić, że po tylu tysiącach kilometrów dosyć wolnej jazdy (jak na polskie warunki) po polskich drogach nie trafiło mi się nic takiego, jak u instruktora? Cud? Bóg? Paranoicznie uważna jazda? Zapraszam do zgadywania.

Ale za granicą straciłem możliwość korzystania z dziur w prawie. I poczułem brak.

W Anglii wziąłem się za prawo jazdy. Przypomina to grę, w której trzeba zaliczać od levelu do levelu, a na końcu jest boss. Zabijasz go i ratujesz księżniczkę. Wygrałeś.

Proces leci tak:

  1. uczysz się dobrze mówić po angielsku
  2. mieszkasz pół roku w Anglii
  3. zamawiasz prawo jazdy wstępne (provisional driving license)
  4. zdajesz CBT (obowiązkowy kilkugodzinny trening)
  5. kupujesz sobie lekki motocykl, naklejasz tabliczkę z literką od nazwiska („L” jak Lechowicz) i jeździsz
  6. zdajesz kurs teoretyczny
  7. zdajesz część 1 (manewry, akrobacje i jazda do góry nogami)
  8. zdajesz część 2 (boss!)
  9. zdejmujesz tabliczkę „L” i umierasz ze szczęścia i jednocześnie przygnębienia, że i łatwiej było to wszystko przejść w kraju za morzem niż zdać prawo jazdy w Polsce.

Dziś zdaliśmy z Dominiką część 1. Został już tylko boss i game over! Boss będzie w środę.

Dominika bardzo pięknie robiła slalomy, omijała niewidzialne przeszkody i pobijała rekordy prędkości. Bo ją poniosło. Włosy jej powiewały za motocyklem jak koniowi kiedy przekraczała z trzaskiem barierę dźwięku.

Ja natomiast tak energicznie kręciłem głową przed każdym manewrem, że przy przeskakiwaniu przed płonącą obręcz urwała mi się i zaczęła się toczyć w stronę fosy z krokodylami. Zdążyłem ją doścignąć na szczęście, zanim dorwał ją tygrys.

Kategoria A1. Dlaczego A1? Bo niepotrzebna mi inna. A1 jest tu zrobić dużo taniej, dużo łatwiej i można się obyć całkowicie bez szkoły i kursu.

Tak, my to wszystko zdajemy bez kursu, szkoły, instruktora, lekarza. Uczymy się sami. Jak do tej pory dobrze idzie.

Ale wszystko się okaże w środę, bo przede mną boss! Prawdziwa jazda po prawdziwej Anglii, autentyczną lewą stroną i w milach na godzinę. Z egzaminatorem, który wymamrota mi do ucha po angielsku staro-celtycką nazwę lokalnej miejscowości, a ja będę musiał zgadnąć, do której nazwy na drogowskazie ten bulgot pasuje.

I to jest, proszę ja ciebie, coś czym się można pochwalić na Facebooku! A nie jakaś pier***na szczepionka, która wymaga żeby ruszyć dupę z domu, przyjść do Zakładu Finansowania Firm Farmaceutycznych (w skrócie: SZPITAL), i siedząc jak pies z owiniętą bez żadnego racjonalnego powodu gębą, patrzeć jak inni pies wbija ci w rękę eksperymentalny preparat genetyczny.

Sztuką w tym wszystkim jest chyba to, żeby w poczekalni nie zesrać się ze strachu.

To nie jest śmieszne. Ja sam bym dostał pewnie sraczki gdybym słuchał jak ci wszyscy zamaskowani fani horrorów straszą się nawzajem wirusem, na którego umiera tygodniowo pewnie z pół osoby w skali kraju. No bo ja jednak nie potrafię wliczać w tą liczbę 90-letnich dziadków z cukrzycą i zapaleniem płuc.

Ale jak mnie porządnie postraszyć i to ja się zesram. Jestem więc z wami, kowidziarze. Częściowo.

A my nie szliśmy do przychodni, tylko do Anglii. I nikt nas nie wspierał, nie przygotował nam miejsca i nie płacił za to. Przylecieliśmy tu do Anglii sami i nikt tu na nas nie czekał z mieszkaniem ani pracą.

I do dziś zaliczyliśmy już wszystkie levele prawa jazda w Anglii i został tylko boss! I graliśmy na poziomie trudności hardcore! Czyli: wszystko samodzielnie. Bo normalny Anglik tak nie gra, normalny Anglik płaci za szkołę i kursy. I oni go tam za rękę prowadzą, celownik mu regulują, motocykl mu dostarczają, cennymi wskazówkami obsypują.

Mój boss więc będzie w środę, 30 mil stąd. A Dominiki boss to nie wiadomo kiedy, bo w najbliższej okolicy terminy zdawania prawa jazdy do końca roku są zajęte. I tutaj się przeplata wątek covida z wątkiem prawa jazdy, bo to dzięki tym tchórzom DVSA (instytucja zajmująca się pojazdami i kierowcami) jest sparaliżowana. Bo przypomnę: rząd, na wniosek demokratycznej większości, czyli tchórzy bez wyobraźni, wymusił żeby DVSA nie działała. Całe miesiące, wszystko pozamykane na cztery spusty.

Efekt? Kolejki na prawo jazdy są dłuższe niż w Polsce do lekarza specjalisty. I teraz łaskawie POWOLI wznawiają działalność. Co znaczy, że kolejki cały czas się wydłużają…

To właśnie te opóźnione efekty zabawy w pandemię, o których od początku ostrzegałem.

Jedyny plus wynikający z minusów jest taki, że ci sami tchórze bez wyobraźni, którzy zmusili rząd do wygenerowania tych kolejek, dzisiaj są coraz bardziej wściekli, że rząd zrobił dokładnie to co chcieli. I nie ma mowy, żeby dali się przekonać do kolejnego zamykania wszystkiego. Jak się odczeka pół roku w kolejce na egzamin to największemu panikarzowi rura zmięknie.

No, jak ktoś się nie zorientował do tej pory, że demokracja to najgłupszy możliwy ustrój, to zapraszam do analizy.

A tymczasem my z Dominiką balujemy, bo zdaliśmy dziś oboje coś trudnego. Własnym rozumkiem i o własnych siłach. Jest to uczucie, które mmm… polecam.

To takie uczucie, że człowiek zaczyna czuć się jak człowiek. Taki przez duże CZ!

Podziel się z głupim światem