Zima i dzieci

2013-01-20Blog1629

W Basingstoke zima.

Nasypało tutaj tyle śniegu, że ludzie zdjęcia robią. Na warunki polskie to raczej zupełnie normalne ilości, ale w Anglii śnieg jest rzadko. Więc dzieci się cieszą, bo i bałwana sobie można zrobić i szkoły nie ma (bo śnieg). Tylko śnieżkami się rzadziej rzucają niż dzieci w Polsce, bo w Anglii to przecież niebezpieczne. Daje znać o sobie ogólna dupowatość społeczeństwa pod względem hartu ducha i ciała.

Cóż, ja z barbarzyńskiego ludu, więc mogę. I rzucam się z dziećmi śniegiem.

Ale też niedużo, bo do zimy mam stosunek.

Fruit you, zimo!

Dzieci się dla mnie dzielą na różne kategorie, zbyt liczne, żeby je wymieniać. Ogólnie dzieci zbyt małe są nie dla mnie, bo nie mówią. Tych co już trochę mówią przeważnie nie rozumiem i się boję, że coś uszkodzę, bo nie umiem obsługiwać. Za to te co mówią i rozumieją to są już fajne. Tyle, że to już nie za bardzo dzieci. Po prostu ludzie. Tyle, że fajniejsi, bo jeszcze nie zdążyli się zepsuć.

Osobną kategorią dzieci są rozdarte dzieci lotnicze, które występują w samolotach. Nie mogą usiedzieć na dupie, drą mordę, terroryzują rodziców i zawsze muszę powstrzymywać się, żeby nie trzepnąć takiego w dupsko, a mamusi powiedzieć co naprawdę o niej myślę.

No ale to nie ja jestem tatą.

Na dzieciach się specjalnie nie znam, ani na ich wychowaniu. Ale mogę przecież mieć swoje zdanie, nie? Najwyżej je zmienię i kiedyś, po latach, przeczytam swój wpis i nazwę sam siebie idiotą – zupełnie tak samo jak to robię dziś, kiedy wspominam co mówiłem 15 lat temu.

Moja opinia dziś jest taka, że matka, która musi przekupywać własne dziecko, żeby zapięło pasy w samolocie, jest do dupy matką. Zaś koncepcja chwalenia chłopaka za to, że jest „grzeczny” wydaje mi się jakąś niedorzeczną głupotą. Chłopak od tego jest, żeby być łobuziakowaty. I mój mały chłopak – gdybym takiego miał – rozczarowałby mnie, gdyby był „grzeczny”. Powinien się bawić, skakać, próbować wszystkiego, śmiać, rozkręcać, stukać, pukać, robić kawały i co mu tylko przyjdzie do głowy.

Ma tylko jedno ograniczenie, za to bezwarunkowe i egzekwowane: kiedy wydam mu polecenie, to je wykonuje. Tak, jakby to mówił Bóg. Bez dyskutowania, bez negocjacji, bez wykrętów.

„Zapnij pasy” – i zapina. Taki jest mój ideał.

Ale kiedy nic nie mówię, to niech sobie jest tak niegrzeczny jak mu się tylko podoba. Od tego jest dzieckiem, for goodness sake!

Może to jakiś idealizm, może tak się nie da. Nie wiem. Dzieci nie mam. Ale czytam, słucham, rozmawiam i wiem, że kiedyś to był całkiem popularny i promowany model rodziny.

Czy to za trudne dzisiaj?

Może i tak. Zwłaszcza, kiedy się chce być akceptowanym przez dziecko, kochanym i lubianym za wszelką cenę. Inaczej mówiąc, kiedy mama kocha samą siebie bardziej niż dziecko. Wtedy się kończy tak, że dziecko wymusza co chce, a mama jest niewolnikiem.

„Wygra kto się nie boi wojen” – śpiewał Jacek Kaczmarski.

No i dziecko się nie boi.

Tak czy inaczej, jak będziecie gdzieś lecieć w najbliższym czasie, to życzę w samolocie tylko wychowanych dzieci.

Podziel się z głupim światem