Jarosław Wódz Kaczyński podał własną definicję przebaczenia:
„Przebaczenie – tak. Ale po przyznaniu się do winy i wymierzeniu kary„.
Po czym rozdał zasłużonym w Wojnie Smoleńskiej krzyże.
Krzyże, na których umierał polski Jezus. Ten sam, dzięki, któremu Bóg przebaczył ludzkości, ale dopiero po przyznaniu się do winy i wymierzeniu kary. Jezus, który przez 3 lata publicznej działalności ukrzyżował kilkuset Rzymian, odcinał ręce złodziejom i nosił zawsze przy sobie kamienie, żeby rzucać w prostytutki.
Warto przypomnieć, że każdego ucznia, któremu zarzucił brak wiary, najpierw zmuszał do publicznego przyznania się do winy, następnie porządnie wybatożył, a dopiero kiedy chłopina wyzdrowiał wspaniałomyślnie powiedział: „wybaczam”.
Kto mógłby również zapomnieć (na pewno nie prezes Kaczyński) słynne słowa Jezusa, kiedy umierał na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo już wiedzą co czynią i zostali odpowiednio ukarani„.
Są tacy, co mówią, że nie ma w tym krzty logiki: albo się obwinia i karze, albo się wybacza. Jedno z dwojga.
Są to ludzie złośliwi i przewrotni, którzy nie rozumieją prawdziwego znaczenia słowa „wybaczać”.
Ale i tym wybaczymy.
Po tym, oczywiście, jak ich trochę przyciśniemy, żeby przyznali się do winy a następnie wsadzimy do pierdla. Na parę lat tylko. Symbolicznie. Przecież nie jesteśmy mściwi.
Przeciwnie – jesteśmy wybaczającymi, miłosiernymi chrześcijanami.
Jak prezes Kaczyński.