Kiedy Jezus pojawi się na ziemi drugi raz, przyjdzie w krótkich spodenkach.

Stanie na progu kościoła i tam go z uśmiechem powitają. Z chrześcijanską miłością, delikatnie i z wyczuciem poinformują go, że nie może wejść, bo w świątyni bożej nie uchodzi się obnażać.

O ile znam Jezusa (a trochę się już znamy) zwróci im on uwagę, że skoro Bóg się nie wstydził tego, co stworzył i uznał to za dobre, to dlaczego on miałby się wstydzić i uznawać to za niewskazane. Ewentualnie przypomni wszystkim, że Boga należy czcić w duchu i prawdzie, a nie w spodniach i krawacie, jako rzecze Pismo.

Wtedy bracia pełniący Świętą Służbę Powitania nie będą wiedzieć, co odpowiedzieć. Zawołają szefa.

Przyjdziew wtedy pastor, ksiądz, diakon, prezbiter i da do zrozumienia, że pewnych spraw nie można przeginać. W jego kościele są zasady.

Wtedy Jezus pójdzie sobie. Bo przecież chciał przyjść do swojego kościoła, a nie do czyjegoś.

Przyszło mi to wszystko do głowy, bo tu na południu Ukrainy, są kościoły, gdzie wita się ludzi z otwartymi ramionami – pod warunkiem, że są odpowiednio ubrani. A że ja na letnie podróże biorę zwykle jedną sztukę spodni krótkich i zero sztuk długich, jest szansa, że na nabożeństwo się nie załapię.

Jezus kiedyś powiedział, że jego ludzie poznają go jak owce – po głosie.

Zawsze uważałem, że to bardzo zachęcające. Bo jeżeli wystarczy sam głos, żeby rozpoznać kto jest kto, to znaczy, że to naprawdę nie ma żadnego znaczenia co kto ma na dupie.

Podziel się z głupim światem