Znów przyszedł do mnie Amazon. Z racji tego, że publikuję tam książki. Właściwie jedną książkę, bo drugą wyrzucili jako, że była po polsku. A przecież nie ma takiego języka. Argumenty, że przez 2 lata był nie pomogły. Nie pomogły również przykłady innych książek, które sami sprzedają, a mają ustawiony język polski (jak to się stało, nikt nie wie).

Poddałem się po wielu, wielu próbach. Nic nie trafia. Pracownicy firmy Amazon są głupsi niż pani z filmu Miś, która myśli, że Londyn to Lądek Zdrój.

Do jakiego stopnia Amazon zszedł na psy mogę się tylko domyślać, ale tyle wiem, że z firmy stawianej za wzór przyjazności wobec klienta, stali się poborcą podatkowym dla rządu Stanów Zjednoczonych.

Czytałem książki o początkach Amazona – dla założycieli nie było takich słów jak „nie da się”. Co klient chciał, to klient dostawał, łącznie z tym, że prezes firmy umył raz komuś samochód. Teraz to klient ma się dostosowywać do nich, a nie oni do niego, nonsensowne biurokratyczne zasady są ważniejsze od własnego zysku, interesu partnerów i dobra klientów, a na koniec tego wszystkiego zaczęli rozsyłać ludziom formularze podatkowe do wypełniania.

Zupełnie jak poborca podatkowy.

Wypełniałem więc dziesięć stron idiotyzmów, mimo, że podatki rządu USA nie interesują mnie wcale. Połowa stron zawierała pytania czy na pewno nie mam nic wspólnego z USA? Widziałem oczyma wyobraźni ten żal urzędnika, że nie ma mnie za co opodatkować. Biedny człowiek.

Tyle, że formularz nie przysłał Internal Revenue Service, a firma Amazon, która najwyraźniej uważa, że rolą wydawcy książek nie jest już po prostu wydawanie książek, ale zbieranie podatników w imieniu państwa.

Ludzie, co się tam dzieje w tym USA?! Czy ich rząd jest już tak zdesperowany, że zmusza prywatne firmy do pilnowania czy ich klienci dobrze płacą? Czy to też firma Amazon zmieniła po drodze filozofię działania i zapałała większą miłością do IRS niż do własnych klientów? Nic dziwnego, że ilość ludzi zrzekających się obywatelstwa USA zwiększyła się w tym roku sześciokrotnie.

Prędzej spodziewałbym się takich obowiązkowych formularzy podatkowych po polskich urzędach, po biurokratach Unii Europejskiej, ale po prywatnej firmie w USA?

Co się tam, do Wuja Sama, dzieje w tej łameryce?

Podziel się z głupim światem