Jaką masz opinię o samym marszu i blokadzie? Którą ze stron, bardziej lub mniej, popierasz?” – takie pytanie dostałem mailem.

Marsz Niepodległości 11 listopada 2011 roku w Warszawie przeszła do historii jako wiekopomna chwila. Ci, którzy nie widzieli filmu „Czarny Czwartek„, mogli zobaczyć te same sceny na ulicach. Brakowało tylko, żeby kogoś zabili i nieśli go potem na drzwiach pod pomnik Dmowskiego śpiewając „Janek Wiśniewski padł„. Ale niewiele brakowało. Jedna cegłówka więcej i kto wie? Może mielibyśmy następnego bohatera narodowego?

To było wielkie święto patriotycznej Polski” – powiedział po tym wszystkim Marian Kowalski, rzecznik ONR-u.

Ja tam nic wielkiego nie widziałem. Oprócz tłumów. Ale, że żaden, nawet największy tłum, nie jest dla mnie niczym wielkim, to pozostanę przy zdaniu, żeby było to po prostu tłumne święto patriotycznej Polski. I wyglądało tak samo, jak i cały polski patriotyzm.

Była to – moim okiem patrząc – przygnębiająca manifestacja zbiorczej obesesji na punkcie narodu, przeszłości, martyrologii oraz zadumy nad bohaterstwem ludzi, którzy ochoczo umierali, choć wielu z nich na dobrą sprawę równie dobrze mogłoby żyć, bo i tak by to niczego nie zmieniło. Było to demonstrowanie uczuć patriotycznych, które ostatecznie i tak kończą się zawsze szukaniem jakiegoś wroga, na którego można zwalić to, że nam coś wiecznie nie wychodzi.

Manifestacja w Warszawie składała się tak naprawdę z pięciu grup:

  1. Patrioci narodowi (określani jako prawica)
  2. Patrioci pacyfistyczni (określani jako lewica)
  3. Patrioci prawicowi, którzy lubią komuś przyp*dolić
  4. Patrioci lewicowi, którzy lubią komuś przyp*dolić
  5. Patrioci z policji
Dorzuciłbym do tego jeszcze polskie telewizje, ale jest to praktycznie to samo co grupa piąta, co widać przecież wyraźnie po tym, jak wyglądały ich relacje z marszu. Głównie informowali o tym, czy jakiś policjant nie został ranny. Czy się aby nie zgrzał podczas pałowania.

Otóż chciałbym teraz scharakteryzować te grupy.

Najwięcej ludzi należy do grupy pierwszej: patriotyczno-narodowej. Szło ich tam ponad 10 tysięcy – i byli to zwykli obywatele, którzy charakteryzują się tym, że niebywale kręcą tkaniny zabarwione na kolory biały i czerwony. Uważają te tkaniny za coś wzruszającego, wzniosłego i godnego czci. Wydaje mi się, że z jakiegoś powodu utożsamiają te tkaniny z Polską, mimo, że przecież w rogu tkaniny tkwi metka z wyraźnym napisem „Made in China„.

Cóż, może nie doczytali…

Ludzie ci nikomu szczególnie nie szkodzą, jeżeli nie liczyć mszalnego nastroju, jaki wytwarzają będąc razem w większych ilościach. Kiedy się jest pośród nich, zalatuje grobem. Rozmowy prowadzą głównie o przeszłości, i to tej złej przeszłości (bo dobrej nie ma albo jest nieciekawa). Symbole są dla nich tak sakramencko ważne, że są w stanie poświęcić dobro, pieniądze i zdrowie swoje, rodziny, dzieci, przyjaciół, moje, twoje, a przede wszystkim każdego, kto nie jest Polakiem, rozumianym jako niewyróżniający się niczym biały katolik mówiący po polsku. Wyróżnianie się czymkolwiek stopniowo eliminuje polskość.

Ja na przykład utraciłem sporą część bycia Polakiem, gdyż mam imię niepolskie: Martin. Owszem, nie jest to imię polskie: jest rzymskie. Prawdziwy Polak nie może mieć imienia „Martin”, bo co to za Polak.

Na dodatek nie jestem katolikiem. Gorzej: bez nadzoru polskich zwierzchników Kościoła samodzielnie czytam Biblię, co czyni mnie nie tylko obcym, ale i potencjalnie niebezpiecznym. Kto wie co jakich wniosków taki ktoś może dojść, myśląc samodzielnie. A powszechnie wiadomo, że Polak nie powinien myśleć samodzielnie w sprawach wiary i moralności – od tego jest Rzym.

Co właściwie powinno przemawiać na moją korzyść, że mam imię rzymskie – ale jakoś nie przemawia.

Ale i tak mam dobrze. Bo co ma powiedzieć taki Krystian Legierski, który nie tylko nie jest katolkiem, ale jeszcze jest Murzynem i do tego gejem…

Oprócz tego członkowie tego marszu wprost uwielbiają wszelkie militaria – najlepiej, żeby były stare, zardzewiały i mocno zacofane technologicznie.

Grupa druga, to ludzie, którym się nie podoba grupa pierwsza. Wzięli sobie głęboko do serca słynne zdanie: „wystarczy bezczynność ludzi dobrych, aby zło zwyciężyło„. A, że zło najlepiej tępić w zarodku, jako ludzie dobrzy, usiłują wyrywać ten zarodek poprzez uświadamianie nieświadomym niczego postronnym obywatelom, że należenie do grupy pierwszej to jest praktycznie faszyzm. Przy czym nieistotne zupełnie co to słowo znaczy: ważne, żeby się kojarzyło jak trzeba.

Jest w tym zresztą pewnego rodzaju szlachetność. Brak obojętności na zło przydałoby się nam wszystkim. Tyle, że co innego wyrywać chwasta, a co innego robić z igły widły.

Grupa numer trzy, to kibice, blokersi, gówniarze, skini, debile, fanatycy i wszyscy ci, którzy za najlepszy sposób walczenia o lepszy świat, uważają mordobicie. Ewentualnie nie uważają mordobicia za walkę o dobro, tylko po prostu chcą komuś przyp***lić. Z dowolnie wybranego powodu.

A że dobre, satysfakcjonujące mordobicie wymaga podzielania się na dwie grupy (co wie każdy, kto grał w dwa ognie, piłkę nożną albo Counter-Strike’a), jakąś grupę musieli wybrać.

Grupa czwarta to dokładnie to samo, co trzecia, tyle, że po drugiej stronie.

I grupa piąta. Przedłużenie systemu. I podobnie jak cały system, skomplikowana i często nielogiczna, ale zawsze odczłowieczona. Ludzie w tej grupie nie są ludźmi – są mundurami. Garniturami. Głosem, za który płacą. Są tym rodzajem ludzi, których kiedyś zastąpią roboty, kiedy już zostaną wynalezione.

Reporteży wytresowani jak małpy, bez jednej własnej, niezależnej myśli, policjanci, którzy wykonują rozkazy nie myśląc nad ich konsekwencjami ani znaczeniem, oficerowie rozpychający się na własnych szczeblach kariery i wszyscy pozostali, którzy robią to, za co im płacą, tylko i wyłącznie dlatego, że im za to płacą.

I teraz pytanie: którą ze stron bardziej lub mniej popierasz?

Bardziej: żadną. Mniej: wszystkie.

Bo rozumiem każdego z nich.

Rozumiem, że uczucia patriotyczne, potrzeba przynależności i poczucie bezpieczeństwa, które płynie z maszerowania w tłumie ludzi o identycznym kolorze, przeszłości, poglądach, języku i fladze, są czymś, co człowieka pociąga. Ale nie jest mi do tego blisko. Bo przerażająco łatwo – jak pokazuje historia – przejść od maszerowania w wiecu do maszerowania w armii. Niewiele potrzeba, żeby fascynacja militariami przerodziła się w fascynację wojną. Zaspokojenie potrzeby akceptacji przynależnością do grupy może zawierać strach przed tymi, którzy do grupy nie należą. A strach najczęściej kończy się przemocą.

Cenię tych ludzi za zasady. Za wiarę w dotrzymywanie danego słowa kosztem chwilowej korzyści. Za lojalność wobec tych, którymi zobowiązało się opiekować. Za honor, którego jak bardzo teraz brakuje!

Za stare, odwieczne zasady i wiarę, że są rzeczy większe niż „tu i teraz, moja dupa i mój brzuch„.

Dlaczego te zasady uważam za tak cenne i dobre? Bo dzięki nim nawet najprostszy człowiek może żyć postępując sprawiedliwie, unikać niepotrzebnego krzywdzenia innych i nie obżerać się dziś za cenę przyszłego głodu swoich dzieci.

Ale jednocześnie zbyt wstrętna jest dla mnie pogarda dla innych ludzi, zamniętość na zmiany, kłótliwość, zapatrzenie się w siebie i wieczne szukanie wroga, żebym mógł iść gdziekolwiek razem z nimi.

Rozumiem też dobrze dlaczego grupa anty-faszystów widzi w tej pierwszej grupie zagrożenie. Mimo, że robią z igły widły, zagrożenie jednak jest. Ale wieczne krzyczenie o faszystach, porównania do Hitlera, holokaustu i Bóg wie czego jeszcze jest głupie, komiczne i co najgorsze – wywołuje efekt odwrotny do zamierzonego. Bo stawia ich to w roli wrogów, których ta pierwsza grupa potrzebuje tak, jak ogień tlenu. Polski patriotyzm wybucha w całej swojej sile dopiero przy kontakcie z wrogiem – taka już jego natura.

Rozumiem też, że człowiek – młody zwłaszcza – żyjąc w tak idiotycznie skonstruowanym świecie, gdzie nie ma żadnej sensownej edukacji, gdzie mało kto rozumie co się w świecie wokół niego dzieje, gdzie prawie każda obietnica okazuje się nieprawdą, jest sfrustrowany i coraz bardziej wkurzony. I dołączy do każdego, kto mu tylko pokaże, komu trzeba za to dać w pysk.

I nawet policjanta rozumiem, wyobraźcie sobie.

Nie popieram nikogo z nich. Bo nie liczą się dobre intencje – nikomu złych nie zarzucam. Liczą się czyny.

I wielu jest winnych temu, że 11 listopada w Warszawie zamiast dzieci grających w piłkę, zamiast sztucznych ogni, muzyki, zabawy, gier, rozmów, poznawania nowych przyjaciół i picia dobrego polskiego piwa, jest jakiś strasznie poważny marsz z flagami w otoczeniu policji, dymu, czerwonego ognia, przemocy, płonących samochodów, mordobicia i strachu, podsumowany potem jako „wielkie święto patriotycznej Polski„.

Ale są ludzie bardziej winni od innych.

I wyciągam palec w kierunku wszystkich przywódców obu ruchów, którzy swoją konfrontacyjną retoryką, pogardliwymi określeniami, agresywnym językiem nadali klimat i styl temu całemu „świętowaniu”.

Wyciągam rękę w kierunku Rafała Ziemkiewicza, Janusza Korwin-Mikkego i innych liderów ruchu prawicowego, którym zapatrzenie w słuszność własnych poglądów tak siadło na mózg, że nie widzą, że są ważniejsze racje niż udowodnienie, że ma się rację!

Wyciągam rękę w kierunku Roberta Biedronia, Kazimiery Szczuki i innych przywódców ruchu lewicowego, którzy tak się skupili na wyolbrzymianiu strachu przed problemami, które mogą się pojawić, że odbierają innym prawo do posiadania innych poglądów, mimo, że sami o to prawo walczą dla siebie!

I razem ze mną wyciągnie w waszym kierunku rękę każdy, kto wyżej ceni związywanie przyjaźni niż odpieranie wrogów, kto woli ognisko ze smażoną kiełbasą niż czerwone w nocy pochodnie, kto woli widzieć na twarzach uśmiech na jego widok, niż strach przed nim.

To jest język jaki wam się należy po tym, jakie nam zafundowaliście święto: to naprawdę nie jest wina much, że lecą do gówna. Bo jeden z was siedzi z prawej strony pokoju, a drugi z lewej, i obaj sraci pod krzesło tego drugiego. A potem muchy zlatują do tego gówna, i nie dają nam wszystkim normalnie żyć.

Bo my wszyscy musimy mieszkać w tym pokoju.

I mnie osobiście nudzi już i mdli wysłuchiwanie w nieskończoność od prawicowych pojebów, że to agresywne grupy lewackie są wszystkiemu winne, zaś od lewicowych pojebów, że to bojówki narodowo-faszystowskie są wszystkiemu winne.

Ja mam po prostu dość pojebów.

I za chwilę mnie przestanie już nawet obchodzić czy ktoś ma słuszne poglądy czy niesłuszne, ma rację czy nie ma. Będzie mnie obchodziło tylko czy lubi innych ludzi.

A jak nie, to przestańcie go, ludzie słuchać! Nawet jak ma poglądy zgodne z waszymi! Bo ważniejsze jest to, że od jego gówna muchy się zlatują. Za chwilę ich się zleci tyle, że nie będzie czym oddychać, a gówna będzie tyle, że nie będzie gdzie siąść i odpocząć.

W takich chcecie żyć świecie? Bo ja nie.

I mam nadzieję, że odpowiedziełem tym samym wyczerpująco na pytanie „którą ze stron popierasz„.

Podziel się z głupim światem