Szkoła szkodzi

2014-04-25Blog2207

Wczoraj napisałem o tym, że dziecko, które przynosi same piątki to raczej powód do niepokoju niż do dumy.

Po komentarzach widać, że temat interesujący. Wielu ludzi, zorientowawszy się, że oni też mieli same piątki i byli z tego dumni, twierdzi, że nie widzi w tym nic złego. Ci co mają piątki mogą je mieć przecież dlatego, że są zdolni, pracowici, inteligentni albo mieć szczęśliwie niebanalnych nauczycieli.

Tak, to prawda. Ale sednem problemu nie jest kto jest mądry, a kto jest głupi i jakie oceny o tym świadczą. Problemem jest samo staranie się o oceny.

Oceny są przecież dowodem tego, że ktoś z powodzeniem wypełniał wszystkie polecenia kogoś innego.

Czy byłbyś dumny z tego, że zamordowałeś 20 osób, których nie znasz i które nic złego ci nie zrobiły? Nie. Ale byłbyś dumny z orderu za męstwo.

Oceny są jak order. Odwracają uwagę od prostych, niezaprzeczalnych faktów: że jesteś tu z przymusu, a nie z własnej woli. Że nie miałeś żadnego wpływu na to czego się uczysz. Że robisz wszystko co ci każą. Że całymi latami robisz coś, co w najmniejszym nawet stopniu nie zależy od ciebie.

Jeżeli masz same piątki z góry na dół, to może to świadczyć tylko o jednym: że byłeś posłuszny. Byłeś doskonałym niewolnikiem, bardzo chwalonym przez pana. Że zrobiłeś nie to, co sam od siebie wymagałeś, ale to co inni od ciebie wymagali.

Owszem, zdarzy się, że uczysz się przedmiotu, który akurat lubisz. Że uczysz się go w sposób, który sam byś sobie wybrał, gdybyś miał wybór. Ale nie uwierzę, że ktoś uznaje za swoje wszystkie przedmioty, wszystkie tematy i wszystkie sposoby nauczania, i że, gdyby to on sam miał stworzyć szkołę, to stworzyłby wszystko dokładnie tak samo jak to co mu narzucono.

Jeżeli ktoś tak mówi, że to znaczy, że osiągnął już taki poziom niewolniczej subordynacji, że nie rozróżnia własnej woli od woli narzuconej. Każde polecenie z góry uznaje za swoje najgłębsze pragnienie.

Stan takiego człowieka jest pożałowania godny. Uważa, że robi co chce, podczas gdy w rzeczywistości jest wiernym, posłusznym robotem.

Idealny pracownik Motoroli czy IBM-a. Żołnierz doskonały. Urzędnik jak marzenie.

W świecie, gdzie każdy większy projekt wymaga pracy zespołowej, są ci, którzy zadania wykonują i ci, którzy zadania zlecają.

W polskim szkolnictwie wychowuje się tylko tych pierwszych.

Przez kilkanaście lat uczęszczania do państwowych szkół wykonywałem setki zadań. Jak każdy. Ale nie pamiętam ani jednego przypadku, żebym to ja komuś dawał zadanie.

Kazano mi słuchać dyrektora, nauczyciela, księdza, sprzątaczki. Ale nigdy nie stawiano mnie w sytuacji, kiedy to ktoś mnie miał słuchać.

Cały wysiłek edukacyjny sprowadzał się do zdobywania ocen, a oceny mierzyły poziom doskonałości w wykonywaniu zleconych zadań.

Czy istnieje w jakimś języku negatywne określenie na inicjatywę? Istnieje w polskim: „samowola”.

Mówię to nie dlatego, że miałem jakieś szczególnie złe doświadczenia. Przeciwnie, natknąłem się w życiu na paru nauczycieli, którzy zachowywali się zupełnie niesystemowo.

Nauczyciel od matematyki tolerował to, że miałem 50% nieobecności na jego lekcjach. I miałem piątkę. Nie chodziłem na lekcje jak akurat nie było nic ciekawego, bo po co się nudzić? Lekcje były rano, to wolałem spać. System by nie zniósł tak bezczelnego olewania szkoły, ale nauczyciel w ogóle się nie przejmował. Byłem finalistą jakiejś olimpiady matematycznej, nie chodząc notorycznie na lekcje matematyki. Takie jajca.

Bywały lekcje, z których wychodziliśmy sobie w czwórkę (nauczyciel mówił, że jak mamy przeszkadzać to po co tu siedzimy), siadaliśmy na korytarzu i graliśmy w karty. Raz nas dyrektorka przy tym przydybała. Zapytała w co gramy. Jak usłyszała, że w brydża, wyraziła zadowolenie i poszła.

Ciekawe ile złamaliśmy przy tym przepisów.

A gość od geografii (i informatyki przy okazji) postanowił w jednym semestrze zrezygnować z ocen zupełnie. Nie było ocen. Żadnych. Więcej – nie było nawet lekcji! Zamiast tego każdy miał napisać jakiś projekt informatyczny, program albo coś, byle o geografii.

Z takimi doświadczeniami dość długo uważałem, że szkoły nie są wcale takie złe. Dopiero później zorientowałem się na jak wyjątkowych ludzi trafiłem. Za to, co wtedy tolerowano, dziś by mnie pewnie wyrzucili ze szkoły.

Ale nawet wtedy byłem w stanie mieć stałą piątkę tylko z matematyki – bo tylko to mnie interesowało. I z polskiego jeszcze miałem, ale to niechcący, bo mi nie zależało zupełnie. Nauczycielka była mało systemowa i dawała mi bonus za myślenie.

Zdarza się. Pewnie.

Ale nie o ludziach tu mówimy, tylko o systemie.

Ostrzegam pilnych uczniów: szkodzicie sami sobie! Pracowitość jest dobra, tak, i wiedza też nie zaszkodzi. Ani ćwiczenie pamięci. Ale szkodzi, i to bardzo, postawa podporządkowania jako styl życia.

Bo co to jest pilny uczeń? Czy to nie taki, który robi porządnie to, co mu każą?

Powiesz: to może być pozytywne. Bo każdy pracownik, który się chwali piątkami, mówi tym samym do przyszłego pracodawcy: umiem być doskonale posłuszny i będę robić pilnie wszystko co pan każesz!

Fakt, tacy są też potrzebni.

Albo raczej byli. W XIX wieku w fabrykach.

A dziś takich jest nadmiar. Jest ich wszędzie pełno i są znacznie tańsi od ciebie. A z biegiem czasu potrzeba ich coraz mniej, bo zastępują ich automaty. A z robotem to ty nie wygrasz postawą posłuszeństwa.

Więc kolejny raz powiem: chcesz być bezrobotny? Miej same piątki.

Pracodawca potrzebuje, żebyś mu pokazał nie dowód, że umiesz słuchać, ale dowód, że inni słuchają ciebie.

A o tym to piątki nikogo nie przekonają.

Martin Lechowicz

PS. A jeżeli jeszcze nie znasz radia Enklawa to wejdź i posłuchaj. Dużo fajnych podcastów i dużo fajnych tematów!

Podziel się z głupim światem