Tak, wszyscy jesteśmy złodziejami. Bo każdy pijak to złodziej.

Także każdy naruszasz własności intelektualnej to też złodziej. I pijak.

Oglądasz film z wypożyczalni pana Torrenta? Jesteś złodziej. Słychać z twojego okna „Happy birthday to you„: oto śpiewają złodzieje. Zrobiłeś program, w którym klika się myszą dwa razy (patent nr 6,727,830)? Ty złodzieju!

A piszę to będąc zdecydowanym zwolennikiem szanowania praw własności. Wszelkich, w tym i niematerialnych. Bo:

a) własnością może być cokolwiek, co ma wartość
b) istotą własności jest prawo dysponowania, a nie fizyczna możliwość kontroli nad tym co moje

Z czego wynika, że nie ma istotnej różnicy pomiędzy prawem własności kawałka szynki a prawem własności do opowiadania o szynce.

Gdzie własności prawo strzeże, tam się ludzie twórczy i przedsiębiorczy bogacą. A pozostali wraz z nimi.

Ale to, że bronię własności, nie oznacza, że bronię paranoi. To, że mam zasady nie znaczy, że jestem ślepy.

Bo oto na przykład okazuje się, że każdy z nas łamie prawa intelektualne samym tylko faktem, że żyje! Bo, jak wynika z badań przeprowadzonych w 2005 roku, według bazy danych National Center for Biotechnology Information, 4382 ludzkich genów jest objęta patentami!

Co oznacza, że 20% naszego kodu genetycznego nie należy już do nas.

No i co ma teraz człowiek zrobić, jeżeli nie chce łamać patentu na używany gen? Płacić tantiemy? Uzyskać pisemne pozwolenie na użycie? Wyłączyć? Oddać? Wytoczyć proces swoim własnym komórkom?

Nie wiem co za kretyn przyznaje patenty na geny. Ale są. Obowiązują.

W dodatku sprzecznie z prawem amerykańskim, bo według niego tylko wynalazca ma prawo do uzyskania patentu na wynalazek. Inaczej mówiąc, w tym wypadku o patent mogą się starać Pan Bóg albo ewolucja. Swoją drogą byłby to ciekawy przypadek, gdyby obie te strony starały się o patent jednocześnie, a następnie pozywały się nawzajem o naruszanie praw.

Objęte patentami są też choroby: astma, choroba Alzheimera, czy hemochromatoza. Dokładniej mówiąc: geny związane z tymi chorobami. Po co to komu, Alzheimer raczy wiedzieć.

Patenty, przypomnijmy, były wymyślone nie po to, żeby każdy kto ma dużo pieniędzy, ludzi i czasu mógł postępowaniem prawnym zablokować działalność konkurencji. No właśnie przeciwnie. Były wymyślone po to, żeby każdy, kto nie ma dużo pieniędzy mógł uzyskać ochronę własności do swoich pomysłów.

Słusznie bowiem rozpoznano, że nie tylko rzeczy materialne przekładają się na wartość. Pomysł, rozwiązanie problemu, wynalazek – to są rzeczy cenne, które nierzadko przekładają się na wory złota. Skoro więc mają wartość, mogą być czyjąś własnością. A skoro mogą – państwo powinną prawnie chronić prawa właściciela.

I stąd patenty.

I faktycznie, na początku spełniało to swoje założenia bardzo dobrze. Prawo sprawiło, że opłacało się być wynalazcą, i nie trzeba było długo czekać na chętnych. W 1836 przyznano w USA pierwszy patent, a kilkanaście lat później rozpoczął się bezprecedensowy boom technologiczny.

Kiedy będziecie w Museum of Science w Londynie popatrzcie na daty wynalazków. Zauważycie, że niemal wszystko co dziś używamy, wynaleziono w połowie XIX wieku. Poczytajcie historię kilku wynalazków, często pojawia się tam prawo patentowe – nie jako hamulec, ale jako motor postępu!

No i fajnie! Tyle, że nie żyjemy już w XIX wieku i warunki się zmieniły. Dobrze by było dostosować trochę prawo do rzeczywistości. Bo co z tego, że dobre założenie (ochrona twórców) skoro wykonanie do dupy.

W efekcie mamy patenty na geny i podwójne klikanie myszą.

Teraz tylko czekać, aż ktoś opatentuje „dzień dobry” i nie będzie się można przywitać na ulicy.

Podziel się z głupim światem