A oto recenzja gry Counter-Strike Global Offensive.

Gra prosta jak Komorowski i popularna jak Smoleńsk. Znaczy: bardzo. Według statystyk platformy Steam CS:GO to najpopularniejsza gra online zaraz po DOTA2.

Jest tak popularna, że organizuje się międzynarodowe turnieje. I to nie byle zloty w wynajętej szkole, mecze finałowe ogląda online 300 tysięcy ludzi. Wiem, bo też oglądałem. We wszystkich turniejach wypłacono dotąd ponad 4 miliony dolarów. Pierwsze trzy miejsca zajmują Szwecja, Francja i Polska.

W związku z tym dobrze by było przybliżyć normalnemu człowiekowi o co w tej grze chodzi.

Gra jak powiedziałem jest prosta: grają dwie drużyny po 5 osób. Jedna to terroryści, którzy chcą coś wysadzić w ramach walki o wolność, a druga to antyterroryści, którzy chcą temu zapobiec w ramach walki o wolność. W każdej rundzie terroryści biorą bombę (a.k.a. paczkę) i podkładają ją (a.k.a. zasadzają) w jednym z dwóch punktów: A i B. Jak wybuchnie, rundę wygrali. Jak nie zdążą, zginą albo bomba będzie rozbrojona, rundę przegrali.

Rund jest 30. Mecz wygrywa ta drużyna, która wygra więcej rund.

Counter-Strike od początku istnienia nie stawia na realizm – stawia na prostotę. To nie jest symulator walk terrorystycznych, to po prostu gra. Zręcznościowo-refleksowo-taktyczna. I w dużym stopniu też psychologiczna, jak każda gra zespołowa.

Problem w tym, że kiedy zaczynasz grę to zwykle lądujesz w zespole z zupełnie przypadkowymi graczami.

A przeciętny przypadkowy gracz w CS:GO to socjopata, analfabeta i kretyn.

Gra zaczyna się zwykle o obrażania wszystkich jak leci za pomocą mikrofonu. Przy czym dominują najbardziej prymitywne formy obrażania. Najczęstsze wyzwiska to „noob” i „niger”. Pierwsze jest głupie, bo technicznie nie ma nic obraźliwego w tym, że ktoś jest początkujący, a drugie jest bez sensu. Najprostszym sposobem na to jest przyznać się głośno, że się jest noobem i Murzynem, z czego czasem korzystam i z satysfakcją obserwuję jak bluzgający głupieje, bo odkrywa, że skończył mu się repertuar i bardzo chciałby dalej obrażać, ale nie potrafi.

Gra jest pełna socjopatów, którzy nienawidzą gry zespołowej. W związku z tym za każdym razem jak komuś z drużyny coś nie pójdzie obrzucają go wyzwiskami. Co oczywiście skutkuje tym, że zbluzgany gracz gra w następnej rundzie jeszcze gorzej. Podobnie jak cała drużyna. Wiele razy widziałem sytuację, w której wesoła, współpracująca drużyna składająca ze słabych technicznie graczy, spuszczała łomot drużynie ze znacznie lepszymi graczy, ale nie współpracującymi i kłótliwymi.

I dlatego, jeżeli na początku gry usłyszysz z głośnika „ruskie jest?” to wiedz, że masz przesrane. Bo ruscy rzadko kiedy grają zespołowo. Przygotuj się więc, że jeden z drugim syn Putina poleci w swoją stronę nie patrząc na innych, nie będzie dawał żadnych informacji, słuchał żadnych informacji i będzie bardziej agresywny wobec swoich niż przeciwników. Nie zawsze tak jest. Ale lepiej się przygotuj.

Komunikacja to w ogóle ciekawa rzecz. Drużyna, która się między sobą komunikuje ma ogromną przewagę. Drużyna, w której wyłania się sprawny dowódca i wszyscy go słuchają – jeszcze większą. Ale rzadko kiedy się tak dzieje. Gra w Counter-Strike’a może dużo nauczyć o życiu.

Tak naprawdę, ludzie z różnych stron świata wcale się od siebie tak dużo nie różnią. Nawet Polacy się specjalnie nie wyróżniają. Jeżeli mają coś charakterystycznego to to, że podobnie jak ruscy, nie doceniają gry zespołowej, stawiają na indywidualizm i tracą na tym. Klną też więcej. Nikt chyba nie klnie tyle ile Polacy. Z reguły nie przyznaję się, że rozumiem po polsku, bo potem muszę słuchać bluzgów. Po angielsku Polacy klną mniej, bo z reguły po angielsku rozumieją, ale mówią słabo. Szwedzi mówią doskonale, Niemcy mają ten swój akcent, ale mówią swobodnie. Francuzi nie najlepiej. Azjaci powtarzają w co drugim zdaniu „my friend”. A innych to sami posłuchajcie.

Jak już mowa o języku, gra jest pełna analfabetów. Nikt oczywiście nie wymaga, żeby pisać na czacie pełnymi zdaniami, ale fajnie by było chociaż pisać pełnymi słowami. Gdzie tam. Na początku gry zobaczysz głupkowate „gg”, „gh” i inne literki. Rozumiem, że napisać „good game” albo „good half” to za dużo roboty dla wtórnego analfabety, ale dlaczego ktoś woli do mikrofonu powiedzieć „dżi dżi” zamiast „good game”, tego już nie jestem w stanie zrozumieć. Sylab tyle samo, głoski niespecjalnie trudne… Ktoś wie? Niech mi to wyjaśni.

Wczoraj jakiś Polak powiedział „lol”. Nie umie się śmiać po angielsku?

Z kolei ostatnio pojawiła się idiotyczna moda na pisanie „EZ”. Co ma być skrótem od „easy”. Co z kolei jest skrótem od „patrz jak łatwo mi z tobą poszło, bo takim jesteś noobem, nigerze”. Potrafią to „EZ” co rundę pisać. Po kilka razy. Zupełnie jak pięciolatek, który się zafascynował, że nauczył się dwóch nowych literek.

Jeszcze ze dwa lata takiego trendu i się będziemy porozumiewać bekaniem albo pierdnięciem. Chińczycy będą produkować specjalne mikrofony dodupne. Jak pierdniesz to znaczy „niger”. Jak bekniesz to „noob”. EZ.

Inną upierdliwą sprawą, charakterystyczną dla tej gry, jest namiętne wykopywanie graczy.

Podczas meczu przez jednomyślne głosowanie można wykopać gracza ze swojej drużyny. Gość wtedy kończy grę a w jego miejsce przychodzi komputer. Który gra do dupy. Nie dlatego, że jest program jest źle napisany. Przeciwnie, jest całkiem dobry. Po prostu żywy człowiek jest nieporównywalnie lepszy. Morpheus z Matrixa miał rację: komputer nie jest w stanie dorównać człowiekowi w takich sprawach.

Z kopaniem jest taki problem, że raz to jest kara a raz nagroda. Przy czym prawie zawsze wykopywany jest ten, kto nie chce być wykopany a kto chce, tego nie wykopują. Dlaczego ktoś by chciał być wykopany? Z dwóch powodów: dostał sraczki i musi gnać do kibla albo trafiła się wyjątkowo słaba drużyna i ma dość grania z takimi noobami i nigerami. Można zawsze przerwać grę i wyjść, ale wtedy system daje karę – zakaz grania. Na pół godziny. Ale jak ucieczki się powtarzają, to bywa, że i na tydzień.

Dlatego średnio raz na 4 mecze pojawia się ktoś kto zaczyna żebrać o to, żeby go wykopali. Wszyscy mu mówią, żeby sam poszedł jak sam przyszedł. Wtedy on zaczyna być upierdliwym, nie gra, przeszkadza, strzela do swoich, puszcza głośną muzykę i tak dalej. Kiedy wszyscy mają dość to go raportują (jest taka możliwość, z tym że nie widziałem, żeby to cokolwiek dawało) i wykopują. Ale mecz jest już przegrany.

Z kolei ciebie mogą wykopać za w zasadzie wszystko. Najczęściej za to, że byłeś ostatnim graczem przy życiu. Zostać ostatnim przy życiu jest przesrane. Dlaczego? Bo wtedy cała twoja drużyna obserwuje uważnie co robisz. Nie tak łatwo grać kiedy wiesz, że ktoś się na ciebie gapi. I daje ci rady. A jak nie posłuchasz, to mówi, że jesteś noob i niger. A jak z tych nerwów zrobisz coś głupiego to ktoś zaraz inicjuje głosowanie, żeby cię wyrzucić.

Najgłupsze jest to, że ci wszyscy, którzy głosują żeby cię wyrzucić zapomnieli, że sami zginęli dużo wcześniej, więc właściwie byli jeszcze gorsi. No ale jak mówię – w tą grę grają w większości kretyni.

Z kolei kiedy zostałeś sam przeciwko trzech wrogom, zabijesz ich wszystkich ostatnim nabojem z pistoletu i rozbroisz bombę w ostatniej sekundzie, to zdobywasz wieczną chwałę, cześć oraz pomnik. Ci, którzy grają zespołowo oddadzą ci pokłon. Ci, którzy myślą tylko o sobie nic nie powiedzą, tylko będą zgrzytać zębami, że byłeś lepszy od nich. Raz mi się zdarzyło, że dwie rundy po takiej spektakularnej akcji mnie wykopali. Innym razem jacyś gracze o wysokim rankingu zaprosili mnie do zespołu, a po 5 rundach gry wykopali mnie z zespołu.

Każdy gracz ma rangę. Reguła jest taka: ten kto ma niską rangę to przeważnie kretyn, ten kto ma wysoką to przeważnie buc.

Jak w życiu.

I każdy gracz pracuje na swoją rangę. Niestety większość tych analfabetów nie doczytała, że rangę uzyskuje się nie za osobiste wyniki (ilość zabójstw, inaczej mówiąc), ale za wygrane rundy całego zespołu. Dlatego też gracz, który śrubuje własny wynik kosztem drużyny obniża własną rangę, a nie podnosi. Dlatego też bycie najlepszym graczem w drużynie, która przegra, jest stratą, a bycie najgorszym graczem w drużynie, która wygra, jest zyskiem.

System jest dobry, ale co z tego. Żeby go znać, trzeba umieć czytać. I chcieć, przede wszystkim. A wymagać tego, od ludzi, dla których zbyt dużym wysiłkiem jest napisać „good game” albo „easy” to utopia.

Napisałem na początku, że to recenzja gry, a o samej grze niewiele napisałem. Bo co tu pisać? Gra jest dobrze zrobiona, tyle. W tym wypadku techniczna strona gry ma dużo mniejsze znaczenie niż ludzie, którzy w nią grają. Bo to gra oparta całkowicie na graczach, to oni ją tworzą.

Counter-Strike jest jak model idealnego państwa minimum: umożliwić, nie przeszkadzać i rozsądzać spory. I na tym koniec. Większość ludzi nie chce od gry niczego więcej. Gra się na trzech, czterech mapach, które wszyscy znają na pamięć. Najpopularniejszą – „Dust II” – mógłbym całą narysować z pamięci, łącznie z tym gdzie jakie pudło stoi.

Wydawałoby się, że brak nowych rzeczy, granie w kółko w tych samych miejscach, tą samą bronią, tymi samymi zasadami szybko znudzi, ale nic bardziej błędnego. To właśnie dokładna znajomość terenu – przez obie strony – sprawia, że gra staje się naprawdę dobra. Wtedy dopiero można planować, kombinować, przewidywać i wyprzedzać ruchy przeciwnika. To tak jak z szachami, pokerem czy brydżem – to że znasz zasady, warunki, kart i pionki na pamięć nie czyni gry nudną.

Bo sednem takiej gry jest nie sama gra, ale przeciwnik. A on zawsze jest nieprzewidywalny, świeży i nowy. Dlatego w Counter-Strike’a można grać w nieskończoność na tej samej mapie. I nie znudzi. Tak długo, póki nie znudzą ludzie.

Problem tylko w tym, że większość z tych ludzi jest prymitywna, tępa i nieprzyjemna. Pograj, a zobaczysz, w którą stronę ewoluuje świat.

Lem powiedział kiedyś „dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”.

A ja powiem więcej: chwała Bogu, że Lem nie grał w Counter-Strike’a.

Podziel się z głupim światem