Słyszałeś kiedyś opinię, że skoro już państwo musi być, to lepiej żyć w państwie polskim niż obcym?

Kiedy zapytasz człowieka dlaczego, to powie ci, że gdyby przyszli Niemcy, to by cię pobili za mówienie po polsku, jedzenie flaków albo świętowanie Wigilii.

Piękny argument, bo patriotyczny. Tylko, że prawie milion Polaków żyje pod administracją niemiecką i gadają po polsku. Cały czas. Wiem, byłem, słyszałem. I nikt ich za to nie bije.

Poza tym argument jest tak samo sensowny jak twierdzenie, że skoro już jest mam mieć samochód to absolutnie konieczne jest, żeby miał okrągłe kierunkowskazy.

Dlaczego koniecznie muszą być okrągłe? Nie wiem.

A dlaczego państwo koniecznie musi być polskie?

Przypominam, że miliony Polaków z własnej woli wybierają życie w państwach innych niż Polska, czym przy okazji udowadniają, że wcale nie przeszkadza im w życiu fakt, że państwo, pod którego zarządem żyją, nie jest polskie, tylko niemieckie, szwedzkie czy brytyjskie. I nie ma w tym nic dziwnego, skoro nikt nikogo nie łamie kołem za mówienie po polsku, nie chłoszcze za jedzenie flaków ani nie przeszkadza świętować Wigilii.

Powiem więcej, Polacy za granicą mają często więcej wolności w krzewieniu polskiej kultury niż Polacy w Polsce! Ja, przykładowo, wydałem trzy z czterech swoich książek jako spółka brytyjska. A książki są po polsku. Jak to możliwe? W ramach państwa brytyjskiego wzbogacam kulturę polską?

Skandal!

A dlaczego nie robię tego w ramach struktur państwa polskiego, jak na Polaka przystało? Otóż dlatego, bo mi łatwiej i taniej to robić pod zarządem brytyjskim. Bo mniej problemów ze strony państwa.

Wychodzi więc na to, że pod panowaniem państwa brytyjskiego łatwiej Polakowi kultywować kulturę polską niż pod panowaniem państwa polskiego!

Paradoks? Dla nacjonalisty tak. Ale nie dla kogoś, kto żyje mentalnie w XXI wieku i zdążył się zorientować, że narodowość państwa jest w dzisiejszych czasach nieistotnym detalem. Rodzajem sentymentalnej ozdoby. Jest tym, czym dla samochodu jest kształt kierunkowskazu a dla buta kolor sznurówek.

Państwo to administracja, a nie kultura. Mieszanie tych dwóch sfer prowadzi do absurdów. Związek między rządzeniem a kulturą istniał w czasach absolutyzmu, kiedy państwa imperialne agresywnie promowały jedne kultury a tępiły inne. Ale nawet i wtedy nie było aż tak źle, jak to sobie wyobrażają dzisiejsi nacjonaliści. Przecież większość pozycji kulturowych uważanych za fundamenty dzisiejszego polskiego patriotyzmu (Potop, Dziady, Chłopi, Pan Tadeusz, mazurki Chopina itp) powstały w czasie zaborów. Właściwie polscy patrioci powinni być wdzięczni zaborcom, kto wie czy bez nich świadomość narodowa w ogóle by się pojawiła.

A co dopiero mówić o dzisiejszej rzeczywistości, kiedy cywilizowane państwa są kulturowo i religijnie neutralne. A nawet gdyby nie były, to nie są w stanie wyegzekwować tępienia kulturowego w warunkach takiej technologii informacyjnej. Nie da się już zakazać druku Biblii w innych językach niż łacina. Nie da się uniemożliwić poznawania historii (dowolnego kraju) z internetu. Nie da się zakazać komunikacji, nauki języków ani śpiewania piosenek.

Więc czego się ci ludzie boją? Czemu Polacy straszą się nawzajem, że „przyjdzie obce państwo i nas zabije za mówienie po polsku”? Zwłaszcza ci, którzy mieszkają państwach innych niż Polska, mówią tam wyłącznie po polsku i widzą doskonale, że nikogo to nie obchodzi?

Nie wiem. Może lubią się czuć ważni?

Podziel się z głupim światem