Trzy miesiące temu umieściłem w serwisie Oferia ogłoszenie o nazwie „Pozycjonowanie SEO nietypowej strony w nietypowy sposób„.

Prawdę mówiąc, to nie było aż tak znowu nietypowe. Chodziło mi o porobienie linków do strony www.odwyk.com tu i tam, ale z głową, z sensem, z trochę większą samodzielnością i kreatywnością niż to co się zwykle oferuje.

Lata doświadczeń szeptały mi do ucha, że prędzej znajdę na chodniku 1000 złotych niż kogoś takiego w internecie, ale chciałem zrobić eksperyment.

Dziś, po trzech miesiącach, mogę potwierdzić podszepty mojego doświadczenia: polscy freelancerzy to analfabeci.

Albo nie umieją czytać, albo nie chcą czytać, albo nie potrafią zrozumieć. Innym wyjaśnieniem jest to, że powszechnym zwyczajem jest traktowanie potencjalnego klienta nie jak człowieka, ale jak petenta, jak numer statystyczny, jak anonimowe źródło pieniędzy do wyssania. Taki internetowy bankomat, który należy wszelkimi sposobami (zwykle prymitywnymi i wymagającymi najmniejszą ilość wysiłku) namówić do wypłaty.

Ja nazywam to podejście profesjonalizmem.

Po profesjonalistach spodziewam się wspaniałej obudowy i miernych wyników. A że ja szukam miernej obudowy i wspaniałych wyników, dałem w ogłoszeniu trzy warunki:

  1. Instytucje, agencje, organizacje, firmy – wynocha. Rozmawiam tylko z ludźmi.
  2. Magistrzy – wynocha. Jak ktoś się chwali studiami w takiej branży, to chyba przespał ostatnie 20 lat pod kamieniem.
  3. „Szanowni Panowie” – wynocha. Jak zobaczę „Pan”, „Ty” z dużej litery albo „Witam Serdecznie” to nawet nie czytam dalej.

Przyszło dziewięć ofert:

  1. Pierwsza była firma, która nie dość, że złamała wszystkie trzy punkty, ale jej przedstawiciel nawet nie podał imienia, tylko pisał jako „my, firma„.
  2. Drugi był Sławomir Rożyński, którego wizytówka zaczyna się od „Firma jest jedną z największych firm”. Wszystko tak bezosobowe, że bardziej się nie da.
  3. Darek Gołębiowski prosi o kontakt na adres biuro@jakaś-poważna-firma.pl, a w profilu chwali się „Uniwersytet Łódzki – magisterskie„. Darek, czytałeś w ogóle co napisałem?
  4. Paweł Włodarski zaczyna od „reprezentuję jedną z NAJLEPSZYCH agencji interaktywnych w Polsce„. Jego dalsza bezwstydna, prostacka autoreklama przypomniała mi stylem lata 90-te, co dało mu pierwsze miejsce w konkursie na brak szacunku do ludzi i ich inteligencji. Wybrane słowa Paweł napisał wielkimi literami na wypadek, gdyby klient okazał się jeszcze większym analfabetą niż sprzedający. Jeżeli traktowanie klienta jak kretyna jest właściwym podejściem marketingowym, to niniejszym składam serdeczne wyrazy współczucia jego żonie i zachęcam do przemyślenia czy rozwód nie jest w tej sytuacji mniejszym złem.
  5. Paweł Cengiel brutalnie, acz uczciwie zasygnalizował, że generalnie to ma w dupie i mnie i moje dziwne potrzeby i zamiast pisać cokolwiek na temat zlecenia, dał tylko link do swojego sklepu wraz z kodem rabatowym. Zakłada zapewne, że jak tylko zobaczę rabat to zacznę się ślinić i zapomnę kim jestem, co chcę, od kogo i po co.
  6. U Damiana Z Poważaniem Smala z Agencji Interaktywnej Media Project Group każde słowo jest ubrane w garnitur, a na końcu każdego zdania wisi krawat. O ile to w ogóle pisał żywy człowiek, to musiał to być ktoś z nieprawdopodobnie sztywnym kijem w dupie. Ciosano go zapewne latami na Wyższej Uczelni. Zgaduję, że poniżej doktora habilitowanego nie zszedł, bo to wstyd. Ale nie wiem na pewno. Dlatego nie mogę określić czy Damian to funkcjonalny analfabeta tylko w 66% czy w 100%.
  7. Pan Kontakt Małpa z firmy E300 nawet nie próbował czytać tego co napisałem. „Pan” napisał w każdym zdaniu. W wizytówce podkreśla 100% profesjonalizm. Tragedia, król analfabetyzmu. Nie wiem jak się nazywa, bo wszędzie pisze o sobie „my”. Ale, że adres mailowy zaczyna się od „kontakt@”, nazwałem go Kontakt Małpa.
  8. Tomasz Programista był fajny, bo miał imię i zachowywał się jak człowiek. O dziwo miał też średnio 10 razy więcej ocen niż wszyscy poprzedni „profesjonaliści”, co sugeruje, że nie tylko ja szukam do współpracy ludzi zamiast robotów. Byłby to dobry kandydat, ale z czytaniem też ma problemy, bo ani nie szukałem programisty ani magistra. Ani słowem nie wspomina, że zna się w ogóle na SEO. Być może pomylił zlecenia.
  9. Beata Olszewska napisała tylko jedno zdanie: „ludzie to chyba czytać nie umieją więc jak mają słuchać?” Zdobyła tym moje serce, bo podsumowała ten cały eksperyment jednym zdaniem. Beata w swoim profilu pisze, że robi najlepsze imprezy na świecie. Tak po prostu. Bez ściemy, bez czarowania, bez certolenia. Więc kto wie, może to i prawda.

Krótko mówiąc, przez 3 miesiące nie znalazł się ani jeden kandydat.

Paradoks polega na tym, że u tych wszystkich ludzi, którzy tak bardzo skupiają się na przyciąganiu ludzi, najsłabszym punktem jest współpraca z ludźmi. Bo każda współpraca zaczyna się od umiejętności słuchania. A ze słuchaniem jest w Polsce problem.

Przeciętny freelancer nie czyta i nie słucha. Nie interesuje go to, co drugi człowiek potrzebuje. Jest skupiony na sobie samym. Spodziewa się więc, że inni ludzie będą zmieniać potrzeby w zależności od tego, co on oferuje. Stąd przedziwne zjawisko, że ekspert od programowania sklepów zgłasza się do kogoś, kto potrzebuje usługę pozycjonowania stron.

Czy to pozostałości po PRL-u?

Możliwe. Dzisiejsze pokolenie polskich freelancerów jest wychowane przez nauczycieli, którzy żyli w warunkach stałego niedoboru. W takiej rzeczywistości to nie sklep dostosowuje się do gustu klienta, to klient dostosowuje gust do tego, co akurat jest w sklepie. Jak nie ma żyletek, to trzeba polubić brodę. A jak w mięsnym są tylko ziemniaki, to trzeba zostać wegetarianinem.

Ale w warunkach stałego nadmiaru to kupujący wybiera, a sprzedający się dostosowuje. Niby to jasne, ale mentalnie mnóstwo Polaków myśli po staremu. Jako klienci zapominają, że mają wybór, jak sprzedawcy zapominają, że klient może wybierać. Po przejściu przez 12 lat szkół i 5 lat państwowej uczelni, gdzie nauczycielami są sieroty po PRL-u, trudno nie nabrać nawyków z poprzedniej epoki.

Dlatego mój warunek „magistrów nie zatrudniam” to nie tylko test tego, jak kandydat poradzi sobie z takim życzeniem kupującego. Przed współpracą z kimś, kto chwali się przejściem przez państwowe studia, zawsze muszę się najpierw przekonać, jak bardzo te studia go zepsuły. To też sygnał kogo i czego szukam, łatwy do odczytania dla co bardziej inteligentnych.

Szczerze mówiąc nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Czy jestem zbyt wymagający?

Jeżeli coś w głowie podpowiada ci odpowiedź „tak”, to właśnie twój PRL. Pozbądź się go. W rzeczywistości rynkowej nie istnieje coś takiego jak „zbyt wymagający kupujący”. W rzeczywistości rynkowej istnieje co najwyżej „zbyt wysoka cena”.

Ale żeby mogło o cenę chodzić, to musi być z kim o tej cenie rozmawiać.

Podziel się z głupim światem