W piątek poszedłem do hipermarketu po makaron i piwo. Święta się zbliżały, więc z głośników leciała piosenka o tym, że jedna pani lubi białe Boże Narodzenie, a inny pan wraca na Boże Narodzenie do domu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, belsy dżinglały donośnie. Najt się sajlentowała i czuć było w powietrzu Santa Klausem.
Tylko Jezusa nigdzie nie było. Może to i dobrze, bo ni w ząb nie pasował do świątecznej atmosfery.
Wtedy to wzrok mój padł na książki leżące w ogromnym pudle, niczym w sklepie z odzieżą na wagę. Oko sprawnie przeskanowało tytuły i nagle zauważyłem niebieską, grubą książkęz napisem „Lem Mrożek Listy„.
Jako, że oba te nazwiska należą do moich ulubionych, wziąłem książkę i otworzyłem.
Natychmiast wylał się z niej na podłogę sarkazm.
Stałem jak głupi nad kałużą rozlanego sarkazmu i było mi głupio.
– No i co pan narobił? – spytał dobrotliwym, acz zmęczonym głosem pracownik sklepu. – I kto to teraz posprząta?
– Hm. Pan? – powiedziałem ironicznie, bo opary sarkazmu unoszące się z podłogi uderzyły mi do głowy.
– A co to w ogóle jest?
– Sarkazm, proszę pana.
– Aha – pan, jak się później dowiedziałem, był studentem dziennikarstwa. Nie wiedział, co to jest sarkazm. To przerabiali dopiero na czwartym roku.
– Panie – zdenerwowałem się. – Jak można tyle sarkazmu do jednej książki wrzucać? Tego jest za dużo. Nie mieści się. No patrz pan.
Zacząłem czytać na głos list Mrożka do Lema z 23 października 1960 roku. Nie minęło dziesięć sekund, a kałuża na podłodze powiększyła się dwukrotnie. Z książki wciąż wylewał się sarkazm.
– Dobra, dobra, niech pan przestanie – zawołał przestraszony pracownik sklepu. – Polecę po kierownika.
Przyszedł kierownik.
– Dzień dobry. Słucham, w czym mogę pomóc?
Popatrzyłem na jego twarz i natychmiast zapragnąłem powiedzieć: „Pomóc?! Na Boga, niech pan pomoże sobie!”
Powstrzymałem się i rzekłem:
– Sarkazm mi się z książki wylał.
– No to co? Niech pan po prostu weźmie następny egzemplarz.
– Dobrze, ale co z tą kałużą? Patrz pan, co się dookoła dzieje…
Klienci reagowali dość osobliwie. Niektórzy zbliżając się do rozlanego sarkazmu patrzyli weń sekundę, po czym wybuchali gwałtownym śmiechem, porzucali koszyki i odchodzili, zatacząjąc się, do wyjścia. Inni z kolei stali z wzrokiem wbitym w ziemię i widać było, że wzbiera w nich gwałtownie gniew. Ręce im się trzęsły i robili się coraz bardziej czerwoni na twarzy. Większość jednak sarkazmu w ogóle nie zauważała. Co i rusz ktoś wchodził w kałużę, tracił równowagę i lądował na podłodze lub też na wyborze makaronów z wyłącznie polskich ziaren, które zajmowały półki nad kałużą.
Kierownik patrzył na to nieco zaniepokojony.
– A gdzie jest ta kałuża?
– No jak to gdzie? Stoi pan w niej!
– Gdzie? Nie widzę.
– Nie zauważa pan sarkazmu?
– Ja widzę – mruknął student-pracownik.
– Ty się tu, Jacek, nie wymądrzaj – zgasił go kierownik. – Jak widzisz, to weź i posprzątaj, zamiast stać i gadać. Ja nie mam czasu na takie duperele.
Z tymi słowami odszedł pospiesznie, poślizgnąwszy się na odchodnym na brzegu kałuży. Udało mu się na szczęście wesprzeć na półkach w dziale konserw mięsnych.
Co więc było robić? Wziąłem inny egzemplarz książki i poszedłem do kasy.
Teraz czytam sobie wieczorami, trzymając książkę z listami Sławomira i Stanisława w misce. Sarkazm wciąż się z niej leje strumieniami.
Kiedy kończę czytać, wlewam go z miski do słoików. Dodaję go potem do herbaty lub piwa.
Chyba się uzależniłem.
Lekarz mówi, że stężenie sarkazmu w mojej krwi dawno przekroczyło wszelkie normy. I że jeżeli nie odstawię sarkazmu na dłuższy czas, to niebawem skończę jako pisarz.
Starałem się. Ale to silniejsze ode mnie.
I tym pesymistycznym akcentem kończę recenzję książki „Lem Mrożek Listy„.
Aha, może jeszcze tylko z obowiązku i przyzwyczajenia powiem, dla kogo jest ta książka.
Otóż: dla nikogo.
Bo kto dziś zrozumie i wytrzyma takie ilości sarkazmu, dystansu do siebie i rzeczywistości, gry słów, niezależność myśli? Pokolenie komórkowe, które czyta facebooka zamiast książek? Które zamiast „ok”, pisze „kk”, żeby oszczędzić sobie dodatkowego ruchu palcem? Które ogląda coraz głupsze seriale, o identycznym schemacie fabuły i zupełnym braku przesłania? Które zasypia na filmie, jeżeli przez dziesięć sekund nic nie wybucha?
Poza więc nielicznymi wyjątkami, listów pisanych przez Sławomira Mrożka i Stanisława Lema, nikt czytać nie powinien. Tym bardziej, że czytanie zajmuje dużo czasu. O wiele więcej niż obejrzenie filmiku na YouTube.