Jest to powszechnie przyjęty demokratyczny fakt, że maseczki chronią.

Badania przeprowadzono na szczurach, na komputerach, w laboratoriach, w specjalnie przygotowanych sterylnych salach, w najlepszych możliwych warunkach. Setki testów. I wszystkie one pokazały nam to, co chcieliśmy zobaczyć.

Postanowiłem popatrzeć z okna i przyjrzeć się jak postępują ci, na których nie przeprowadzono ani jednego testu: ludzie z ulicy.

W pierwszych tygodniach zabawy w maskaradę media na całym świecie uczyły, jak to wszystko robić prawidłowo. Prawidło, czyli tak, żeby szmatka nie zmieniła się w odkurzacz do zbierania zarazków z całego miasta. Żeby po przyjściu do domu nie zarazić przez nią żonę i dzieci. Żeby nie dostać samemu nie tylko covida w dużym stężeniu ale kilkaset innych świństw, daleko gorszych.

Patrzę więc przez to okno, całym dniami patrzę, i nie widziałem dotąd ani jednego przypadku, żeby ktoś się stosował do najbardziej podstawowej zasady, bez której maska w ogóle nie ma sensu: nie dotykaj maski rękami.

Każdy dotyka. 100%.

Nikt nawet nie myśli o tym, żeby po zdjęciu maski pozbyć się jej w taki sposób, w jaki to robiono przy tych wszystkich testach laboratoryjnych. Gdzie tam, maska ląduje do kieszeni. Tej samej, w której są klucze, pieniądze, portfel i super-bezpieczne karty płatnicze. I zarazki z maski, starannie zebrane w jednym miejscu przez proces oddychania, są już teraz wszędzie: na rękach, ubraniu, twarzy, samochodzie, poręczach, na wszystkim czego się dotyka.

Ci, co przyjeżdżają samochodami pod sklep, są jeszcze lepsi: zawieszają tą nasączoną wirusami szmatę na kierownicy albo tam, gdzie się kiedyś wieszało odświeżacze powietrza. Teraz nie ma odświeżaczy, teraz jest kadzidło z zarazkami.

A durnie z rządu, słuchając oderwanych od życia durniów z uniwersytetów, każą ludziom siedzieć w zamkniętym samochodzie w maskach. I niektórzy siedzą: wbijając w nią przez godzinę maksymalne możliwe stężenie zarazków, a potem co robią? A drapią się w nos, albo poprawiają sobie tą szmatę. I przenoszą to wszystko natychmiast na ręce. A z rąk na wszystko inne.

Bo widzicie: w laboratorium nie było ani samochodu ani wyobraźni. Więc badacze założyli że człowiek w samochodzie siedzi nieruchowo jak manekin podczas testu. Nie przyszło im nawet do głowy, że człowiek się może podrapać w nos i od tego małego gestu to co miało chronić zmieni się w jeszcze większe zagrożenie.

Słowem: w rzeczywistości nikt nie przestrzega żadnych zasad sterylności.

Zapytuję więc jako udający zatroskanie obywatel: w którym to badaniu z tych wszystkich, co wykazały skuteczność kagańcowania ludzi, brano pod uwagę, że ludzie będą pięć razy dziennie wsadzać i wyciągać maskę z kieszeni? Wieszać ją na kierownicy? Rzucać na środek pokoju pomiędzy ubrania? Dotykać ją bez zastanowienia?

A czy ktoś może zbadał czy istnieje zależność między tym powszechnego procederem ze wzrostem poziomu zakażeń?

Widzicie: taki jest główny problem z badaniami klinicznymi, że są kliniczne. Przeprowadza się je w idealnych warunkach, których w życiu nie ma. Wnioski z takich klinicznych badań są niewiele warte, o ile ktoś nie jest akurat szczurem zamkniętym w szklanym pojemniku umieszczonym w oczyszczanym przez pompy i filtry pomieszczeniu.

Moje badanie wykazało, że na typowej ulicy 0% ludzi przestrzega zakładanej przy badaniach dyscypliny. 100% ludzi dyscypliny nie utrzymuje.

Czy ktoś by może ruszył dupę i sprawdził jaki może być efekt masek przy takich zachowaniach?

Bo gdyby się tak okazało, że to powszechna obecność tych zakażonych szmat jest główną przyczyną zwiększonego poziomu przenoszenia się wirusów, to zesikałbym się ze śmiechu.

Serio. I tak już sikam. Tylko nikomu o tym nie mówię. Bo ludzie źle reagują, kiedy mówi im się „you are all idiots„. Może to kogoś zdziwi, ale wcale nie robią się od tego mądrzejsi. Więc unikam.

Z drugiej strony od przedstawiania racjonalnych argumentów, zwracania uwagi na fakty i wskazywania błędów w rozumowaniu, też się ludzie mądrzejsi nie robią. Więc może to wszystko jedno.

Dla jasności: ja nie chodzę w głupich maskach nie dlatego, że tkwi w nich szatan i Bill Gates, ale przede wszystkim dlatego, że nie chcę być chory. Bo używać tych masek w taki sposób, jak to się robi w szpitalach, żeby przynosiły jakąś korzyść w codziennym życiu, po prostu się nie da. Sorry, nie mieszkam w szpitalu. I nie mam czasu na myślenie całymi dniami o tym czego dotykać a czego nie, ani myć ręce do trzy minuty.

A przypomnę ważny, a skrupulatnie ignorowany fakt (uczy się tego o ile pamiętam w szole średniej): stałe przebywanie w naturalnym otoczeniu, z latającym swobodnie wirusikiem to tu, to tam, buduje i wzmacnia układ odpornościowy. Jest to niezbędne, bo żyjemy w środowisku pełnym zarazków. Dlatego ciągły trening dla mechanizmu obronnego organizmów jest obowiązkowy.

Gdybyśmy przez dziesięciolecia żyli w całkowicie sterylnych warunkach, nie narażeni na żadne zakażenia, to wiemy co by się stało: większość ludzkości by wyginęła. Pokonałoby ich pierwsze z brzegu zwykłe przeziębienie. Nie wierzycie? Poczytajcie. A najlepiej sprawdźcie. Na sobie. Paru idiotów mniej to niewielka strata dla ludzkości, a dla innych pożytek, bo się przekonają, że wiedzy wcale nie trzeba zdobywać w najboleśniejszy możliwy sposób.

Z kolei nagły, jednorazowy kontakt z silnie skażonymi szmatami, w dodatku po miesiącach przesadnej sterylności i stresu, musi nadwyrężyć układ odpornościowy. Ja tego nie badałem porządnie, przyznaję. To tylko moje zgadywanie. Ale czy nie jest to jedyny logiczny wniosek z tego co wiadomo o budowie organizmów? I czy nie potwierdzają tego fakty? Już teraz ludzie chorują więcej niż normalnie. A przecież wszyscy noszą te absurdalne maseczki na twarzyczkach od miesięcy. Myją ręce, unikają kontaktów, ba – nawet już nie piją piwa wieczorami!

Nie w tym problem czy noszą, tylko w tym jak noszą.

Bo wbrew propagandzie mediów, maseczka to nie talizman. Nie chroni magicznie samą swoją obecnością. Źle używana może być gorsza niż jest brak. A w 100% przypadków jest źle używana.

Wnioski?

Nie ma. Nie ma co szukać wniosków ani nawet liczyć na to, że ktoś na wnioski zwróci uwagę. Popatrz dookoła człowieku: z jednej strony masowa histeria, a drugiej tyrania rządów. Tu nie ma miejsca na myślenie.

Jak sobie raz wszyscy wbili do głowy hasła: „maseczki chronią” i „lockdown ratuje życie” to nikt ich nie przekona, że w rzeczywistości może być zupełnie odwrotnie. Bo maseczki co prawda chronią, tyle że szczury w laboratoriach, a nie ludzi na ulicy. A lockdown nie ratuje w ogóle nikogo, tylko opóźnia to co nieuniknione. Ale jakim kosztem! Naloty Niemców na Londyn nie zrobiły takiego spustoszenia co seria lockdownów.

Nie ma znaczenia. Nic ich nie przekona dopóki trwa histeria.

Jak byłem mały to biegaliśmy między blokami na osiedlach całymi dniami. I zatroskane mamy się niepokoiły, że chodzimy głodni, rozdrapujemy sobie łokcie i kolana i nikt nawet nie wie gdzie jesteśmy. A obiad zjeść trzeba. Ale mądre mamy machały na to ręką i mówiły:

– Zgłodnieją, to sami przyjdą.

I przychodziliśmy.

Ludzkość to takie biegające dzieci. A ja jestem dziś mądrzejszy i mówię to samo: zgłodnieją, to im przejdzie. Nie przejcie się. Starczy poczekać.

A że bieda, że ruina, że bezrobocie?…

No to co?

Podziel się z głupim światem