Nazwisko to wszystko

2012-09-26Blog2798

Przeczytałem ostatnio komentarz pod jedną z moich piosenek, w którym porównano mnie do znanego barda zza południowej granicy z komentarzem, że to podobne, ale „poziom oczywiście nie ten„.

Oczywiście.

Przypomniało mi to smutną prawdę o tym jak ludzie patrzą na osoby publiczne.

Prawda ta mówi: jeżeli ktoś jest znany z tego, co zrobił, to wszystko co zrobi następnego jest automatycznie dobre.

Działa to też w drugą stronę: jeżeli jesteś już z czegoś znany to możesz dalej robić byle co i wciąż będą widzieć w tobie geniusza.

I w trzecią: jeżeli nie jesteś znany, to musisz zrobić arcydzieło, żeby cię w ogóle zauważyli.

No tak jest i już. Nic na to nie poradzimy. Ludzie nigdy nie oceniają wprost tego co dostają, czytają, widzą i słyszą. Ty byś chciał, twórco, żeby patrzyli na twoje dzieło, ale oni się gapią na ciebie.

Jedną z bardziej irytujących konsekwencji tego zjawiska jest powszechny zachwyt nad dziełami, które są ujmując krótko raczej do dupy.

Przykładowo, noblistka Wisława Szymborska, napisała była tomik wierszy, który wygląda mniej więcej tak:

  • Lepiej mieć horyzont wąski, niż zamawiać tu zakąski.
  • Lepiej wynieść się z osiedla, niż tu przełknąć choćby knedla.
  • Lepszy ku przepaści marsz, niż z tych naleśników farsz.
  • Lepsza ciotka striptizerka, niż podane tu żeberka.
  • Lepiej nie być w żony guście, niż jeść boczek w tej kapuście.
  • Lepiej mieć życiorys brzydki, niż tutejsze jadać frytki.

I tak dalej.

Bardzo fajne, owszem. Tylko, że gdyby twój szwagier z kumplem takie coś wydali, to wszyscy eksperci i znawcy poezji powiedzieliby: „co za banalne, trywialne, grafomańskie pierdoły” i żądaliby jeszcze odszkodowania za czas zmarnowany na lekturze.

Ale kiedy to samo napisze Wisława Szymborska, no to po prostu nie wypada ekspertowi nie wejść noblistce do dupy. Zakrzyknie więc znawca ów: „jakie to urocze!„, ewentualnie zarechocze rubasznie do kolegi obok, dając tym samym znać, że znajduje się w wewnętrznym elitarnym kręgu tych, co dobrze wiedzą, co Szymborskiej w duszy gra.

Albo Wojciech Młynarski. Rany boskie! Czasem jak tego słucham to myślę, że piosenki wykonywane przez Młynarskiego powinny być zakazane ze względu na zbyt dużą dawkę Ż/M (żenua na minutę). Albo przynajmniej opatrzone zastrzeżeniem „za zgodą rodziców, dziadków i pradziadków, do czwartego pokolenia„.

Bo może i parę tekstów jest merytorycznie fajnych, wnikliwych i rubasznych, ale co z tego, skoro przy tym wszystkim Młynarski wali nam w uszy i oczy rymowaną czterowierszową kaszaną, w której trzy pierwsze wersy istnieją na tym smutnym padole wyłącznie po to, żeby w czwartym mogła nastać w końcu jakaś treść! Skutkiem tego 3/4 tekstu to wymęczona papka słowna z na siłę powciskanych wyrazów, które są wybec naprawdę dobrego wiersza tym, czym mięso mechanicznie oddzielone od kurczaka jest wobec Zingera z KFC.

Przykład?

I znowu gna mnie, proszę was,     <– bez sensu, wszystko po to, żeby był dalej rym
Inwencja poetycka,     <– cały początek jest tylko dla słowa „poetycka”
By rzec, że w Krośnie żyła raz   <– jakiekolwiek zdanie, byle pasowało dalej
Baba o sześciu cyckach.  <–  jedyna samoistna, normalna treść w zwrotce – i teraz wiadomo po co było wcześniej „poetycka”

No i tak jedzie cały czas. Efekt polega na tym, żeby w ostatnim wersecie było coś mocnego i rymowało się z tym, co wcześniej. Przy czym właściwie wszystko jedno, co tam wcześniej jest, a im dziwniejsze tam siedzą teksty tym lepiej, bo można wtedy deklamując (albo śpiewając – u niego ja nie rozróżniam, które jest które) porobić przy tych wszystkich wypełniaczach szelmowskie miny.

Mówić krótko, są to bardzo ciężkie teksty.

No i fajnie, niech są! Często efekt ostatniego wiersza wychodzi nieźle, czasem nie wychodzi, wiadomo. Ale jak działa, to przecież dobrze, nie?

No dobrze, ale nie w tym rzecz! Chodzi o to: jak można nie dostrzegać taniochy warsztatowej takiego tekstu? Pomysł fajny, i owszem, nawet i wesołe i inteligentne to bywa, ale te słowa! Te pozlepiane sztucznie zdania na siłę rymowane! Masakra! Tragedia! I mówić do tego autora per „mistrzu„? To tak jakby mówić do faceta w budce z hamburgerami „szefie kuchni„!

No i jak to wytłumaczyć, że nikt tego nie zauważa?

Nazwiskiem, proszę pani. Nazwiskiem.

Tak więc pamiętaj: jeżeli Szymborska wyda wiersz „lepiej być Szymborską Wiśką niż w tym barze wpieprzać wszystko” to jest to prawdziwa poezja. Ewentualnie żart literacki naszej genialnej noblistki.

Jeżeli Wolna Grupa Bukowina zaśpiewa piosenkę o tym, jak na hali w Bieszczadach mrówki ich gryzły w dupę, to nie są to jakieś pierdoły typu „Lechowicz”, ale głęboka, rzewna ballada górsko-turystyczna, przy której nastoletnie dziewczęta z oazy ronią łzy.

Jeżeli odkryją gdzieś w Anglii zaginiony skecz grupy Monty Phytona, w którym przez 7 minut dwie osoby gadają o pogodzie, to wiadomo, że będziemy wszyscy boki zrywać, patrząc pogardliwie na tych nielicznych, którzy stwierdzą, że to nudne i niezrozumiałe.

Jeżeli zaś Korwin-Mikke powie, że powinno się skakać na jednej nodze zamiast chodzić, bo wtedy nogi robią się silniejsze, to jest to niezaprzeczalna, żelazna logika.

Taki jest ten smutny jak p**da świat.

Quod erat demonstrandum, amen.

Podziel się z głupim światem