Nie ma Bata

2012-05-28Blog4432

Kupiłem sobie buty.

Chodzenie po sklepach z butami jest dla mnie równie pasjonujące co rodzenie dzieci, robię więc to wyłącznie wtedy, kiedy poprzednie buty mi się rozpadną. Otóż właśnie rozpadły się, a że szczęśliwie miałem pieniądze, poszedłem coś kupić.

Bezmyślnie wszedłem do sklepu Bata.

Bezmyślność polegała na tym, że sklep był opatrzony napisem „likwidacja sklepu – 50% zniżka”. Dla ogółu społeczeństwa jest to rzecz kusząca, ale ogół jest głupi i nie myśli. No bo na zdrowy rozum biorąc, czy fakt, że markowy sklep w dużej „galerii” w Lublinie jest likwidowany świadczy o sklepie raczej dobrze czy raczej źle?

Galerii” – napisałem w cudzysłowie celowo. Nie wiem co za kretyn wymyślił określenie „galeria” na zwykły dom towarowy. Co, że ma czystą podłogę, ruchome schody i kibel za darmo? I co, to już zmienia sklep w galerię?

To tak jakby przebrać kurwę w suknię balową i nazwać ją damą.

Za przeproszeniem.

Sklep Bata mieści się zresztą bardzo dobrze w powyższym porównaniu. Najlepiej przekonuje o tym widok sprzedawczyń rażących swoją odpychającą nijakością i brakiem zainteresowania czymkolwiek poza pójściem do domu i wypłatą. To akurat dotyczy większości sklepów tego typu. Co mi nasuwa przypuszczenie, że gdyby ktoś stworzył markę sklepów, gdzie sprzedawczynie dla odmiany cieszą życiem i lubią ludzi, to już samym tym osiągnie spektakularny sukces.

Kto w ogóle zatrudnia te babiszony? Sabotażysta jakiś? Przecież to jest rynkowe samobójstwo dla firmy zatrudniać kogoś, kto oprócz szminki ma wymalowane na twarzy hasło dnia: „kliencie, spierdalaj„.

Czy proces rekrutacji w firmie Bata polega na tym, że kandydat musi otworzyć usta, powiedzieć „aaa” i umieć się podpisać?

Cóż, przyzwyczajony jestem – niestety. Poza tym wstręt do chodzenia po sklepach jest u mnie większy niż obrzydzenie na widok obsługi sklepowej a la urzędnik z PRL-u.

Kupiłem sobie buta i poszedłem do domu. But jak but. Ciut za duży, ale za to jaki luz!

Kupiłem buta w sobotę, ale dziś rano wymyśliłem, że może jednak pójdę wymienić na mniejszy. No bo po co mi tyle luzu?

Obsłużyła mnie pani, której immanentny brak szczęścia tworzył w promieniu 100 metrów strefę przyjazną dla samobójców. Chciałem w pierwszym odruchu napisać „przywitała mnie pani”, ale ta pani nie witała nikogo. Jej zresztą też nikt nie witał.

Mówię jej, że bym se buta zamienił na taki sam, tylko numer w dół. Da się?

– Ależ skąd! Ten but jest zużyty, proszę pana. Widzi pan?

Nie widziałem. I nie widzę do tej pory, ale może pani ma w oczach zooma, którego ja nie posiadam, bo mam jakąś starszą wersję oka.

Wiem natomiast, że gdybym to ja miał sklep markowy, to nie przyznawałbym się do tego, że sprzedaję buty, które w ciągu niecałych dwóch dni ulegają zużyciu.

– Jak pani mówi, że jest zużyty, to ja reklamację zgłaszam. Co wy za markę macie?

– Niestety, nie może pan złożyć reklamacji, bo buty są używane.

I koniec.

I tak pani wybrnęła szczęśliwie z trudnej sytuacji i uniknęła odpowiedzialności za decydowanie o czymkolwiek.

Pewnie można się przejąć, pewnie gdzieś są jakieś przepisy do wykorzystania i założę się, że ich regulamin ma ze 3 klauzule niedozwolone, o których życzliwy mógłby uprzejmie donieść do UOKiK.

Ale mnie to przecież wali. To oni stracili klienta, a nie ja.

I tak sobie myślę, że w ramach informacji konsumenckiej powinny istnieć nagrody pod tytułem „Gówniana Firma„. Byłoby to comiesięczne wyróżnienie dla firm, które klientów mają w dupie.

Bo są dwa główne podejścia firm do klienta:

  1. Żeby klient był zadowolony
  2. Żeby klientowi sprzedać i niech spierdala (w żargonie sklepowym mówi się na to: „zapraszamy ponownie„)

Firma Amazon, która jest wzorem podejścia nr 1, przyjmuje przykładowo zwroty towarów bez pytania. Bez podejrzeń. Bez sprawdzania. Bez formularzy. Bez wymagań. Klient jest niezadowolony? Ma być zadowolony, do cholery! Jeżeli coś poszło nie tak, to najpierw wymieniają na nowe, bezpłatnie, oczywiście, a ewentualnie na końcu pytają, o co chodzi.

Firma Bata natomiast sprzedaje, i na tym się jej rola kończy. Klient jej w ogóle nie interesuje. Interesuje ją sprzedaż, a nie klient. Zupełnie jakby jedno od drugiego było niezależne.

I dlatego firma powołuje się na regulamin, na przepisy, procedury i tego się trzyma. Sprzedała i teraz ma cię w „zapraszamy ponownie”.

Co mnie tak naprawdę obchodzi regulamin? Po co mi to w ogóle? Co mnie obchodzą przepisy, wytyczne i polityka firmy? Mnie interesuje tylko to, czy jestem zadowolony czy nie. I nie jestem zadowolony wtedy, kiedy wszystko poszło według regulaminu – tylko wtedy jak jestem zadowolony!

W Amazonie wydałem setki złotych i chętnie wydam więcej.

W firmie Bata wydałem 50zł i nigdy tam nie wrócę. Zresztą i tak bym nie mógł, bo sklep jest w likwidacji. Zapewne miał niższe obroty niż się spodziewał. No, ciekawe dlaczego.

Poddaję to pod rozwagę każdemu z was, kto cokolwiek komukolwiek sprzedaje. Jeżeli chcesz cokolwiek osiągnąć na rynku, pamiętaj: twoim pierwszym zadaniem nie jest sprzedać – twoim pierwszym zadaniem jest dbać o klienta!

Na dłużej istniejących rynkach już się nauczono, że lepiej klient ma zawsze rację – nawet jak jej nie ma. Dlaczego? Bo konkretne dane z dziesięcioleci doświadczeń rynkowych wskazują bez wątpliwości, że bardziej się opłaca przyznać facetowi rację, kiedy jej nie ma, niż upierać się przy swoim.

Za podejście „dupą do klienta” firma Bata sp. z o.o. otrzymuje ode mnie niniejszym srebrną wirtualną plakietkę z napisem „Gówniana Firma„. Może ją z dumą poprzyczepiać swoim znudzonym życiem pracownikom. Oczywiście po napisaniu stosownego załącznika do regulaminu.

O, a może ktoś chciałby zaprojektować znak graficzny? Powinien być okrągły, błyszczący, przedstawiać wizerunek miejsca, w którym obdarowany podmiot gospodarczy ma swoich klientów, a wzdłuż brzegu powinien być wykonany jakąś gustowną czcionką napis: „kliencie, spierdalaj„.

No to do widzenia, sklepie Bata. Martin dziękuje i zaprasza ponownie.

Podziel się z głupim światem