Mówi się, że życie człowieka jest bezcenne. Jakie to piękne, aż mi łza pociekła. Zaraz ją złapię i wleję do słoika, bo też bezcenna – co już udowodniła wieki temu królowa Jadwiga mówiąc do małżonka: „kto im łzy powróci?

W tej drugiej rzeczywistości, tej prawdziwej, w której 2+2=4, wszystko ma swoją cenę. Życie człowieka też.

Można ją oszacować na postawie zwyczajów w branży medycznej. Otóż w cywilizowanych krajach, kiedy trzeba podjąć decyzję o tym, czy opłaca się wprowadzić na rynek nowy lek ratujący życie, przyjmuje się próg opłacalności, ktory odzwierciedla wartość tego ratowanego życia. Jeżeli lek jest droższy – nie wprowadza się go. Bo się nie opłaca.

Liczba ta wynosi 50 tysięcy dolarów.

Według the Times i paru badaczy tematu, wartość życia, według szerszych wyliczeń, powinna raczej wynosić 190 tysięcy dolarów.

Pierwsza wartość jest pewnie zbyt niska, druga pewnie zawyżona, więc dla prostszego rachunku uznajmy, że wartość życia człowieka wynosi 100 tysięcy dolarów.

Ekonomicznie na rzecz patrząc, życie człowieka jest warte tyle, ile pożytecznych rzeczy w ciągu całego życia daje on z siebie innym. Sprowadza się to do sumy zarobków całego życia – pod warunkiem jednak, że jest to zapłata za coś, co ludzie kupują z własnej, nieprzymuszonej woli. Bo tylko to można uznać za pożyteczne, za co ludzie płacą bez przymusu.

Więc ile jest warte życie kogoś, kto był urzędnikiem w ZUS-ie? Albo nauczycielem w państwowej szkole? No, nie wiadomo.

Ale statystycznie wyjdzie pewnie coś rzędu 100 tysięcy dolarów.

A teraz: ile warte jest życie drzewa? Ekonomicznie patrząc, tyle, ile z drzewa pożytku.

Ale według polskiego prawa ciut więcej: milion złotych.

Jak donosi korespondent.pl, prawie dwa miliony złotych kary ma zapłacić jeden mieszkaniec Białogardu za to, że nie zadbał o dwa drzewa rosnące na jego posesji. Drzewa są chore. Jak nie wyzdrowieją, właściciel będzie odpowiadać za drzewobójstwo.

Wynika z tego prosty wniosek: drzewo w Polsce jest warte 10 razy więcej niż człowiek!

Noż istny Awatar…

Skąd ta szaleńcza miłość Polaków do drzew? Naprawdę nie wiem. Kiedy przeciętnemu Polakowi zasugerować, że lasy powinny być prywatne, a nie państwowe, reakcją jest zazwyczaj święte oburzenie.

– Jak to, lasy to dobro wspólne!
– Czyli: niczyje?
– Nie, każdego z nas.
– Czyli mogę sobie zabrać swoją część lasu i sprzedać?
– No nie…
– To na czym polega to, że są nasze?
– To, że mogę w każdej chwili pójść sobie do lasu. A prywatny właściciel ogrodzi wszystko i nie wejdę.
– A kiedy ostatnio byłeś w lesie?
– Hm. Nie pamiętam…

Może to jakaś odmiana religii? Dendroizm? Kościół Świętego Słoja? Gajoizm?

Tak czy inaczej, jakby ktoś się zastanawiał czy lepiej mieć drzewo, kota, dziecko czy kochankę, niech bez wahania wybiera kochankę.

Bo za zepsucie drzewa możesz zapłacić milion złotych kary, kota nie wolno sprzedawać ani kupować, dziecko mogą ci zabrać bez sądu po jednym donosie życzliwego sąsiada, za to kochankę możesz sobie traktować w dowolnie parszywy sposób i prawo ani nie drgnie. Możesz wrzeszczeć i tłuc, ile masz ochotę. W Polsce jest za to mniejsza kara niż za ścięcie drzewa.

Właściwie, żeby się nie narazić na wysokie kary pieniężne, sprawę w sądzie rodzinnym i prześladowania przez Urzęd Skarbowy, sanepid, ZUS i policję, jedyne co możesz robić, żeby zawagantować sobie bezpieczeństwo to żyć z zasiłku, siedzieć w domu i oglądać telewizję.

Co niniejszym wszystkim o słabszych nerwach serdecznie polecam.

Albo wyjazd.

Ewentualnie zostań drzewem.

Martin Lechowicz

 

PS. Więcej o sprawie pogadamy w czwartek o 20:00 w „Raporcie Martina” w radiu Kontestacja.

Podziel się z głupim światem