Okazuje się, że programiści nie mogli odliczać 50% kosztów w PIT za prawa autorskie.
Jak jeszcze pracowałem dla złych międzynarodowych korporacji, to większość z programistów rzeźbiła w kodzie w ramach umowy o dzieło. W ramach tej umowy przekazywaliśmy prawa autorskie za napisany kod firmie.
Zgodnie z prawem koszt uzyskania przychodu wynosił wtedy 50%, więc i podatek dochodowy był mniejszy.
Teraz skarbówka odkryła, że w programowaniu tworzenie i przenoszenie praw autorskich to tylko mała składowa część pracy. Większą i ważniejszą zaś częścią jest zajmowanie stanowiska, czyli siedzenie na dupie. A za to nie należy się już doliczanie 50% kosztów.
Skarbówka wcześniej sama tego nie wiedziała. Ale skoro już wie, to logiczne jest, żeby ściągać zaległy podatek za 5 lat wstecz. Bo przecież wszyscy mieli obowiązek wiedzieć w 2015 roku, że w 2018 skarbówka odkryje na czym polega praca programisty. W tym samym duchu, kontrole skarbówki ignorują swoje własne indywidualne interpretacje podatkowe, po które się zgłaszali informatycy wierząc naiwnie, że im to daje zabezpieczenie przed dokładnie takimi akcjami, jakie właśnie się teraz dzieją. No więc nie daje. Mówiłem od początku. Póki państwo jest oparte na bandyckich zwyczajach, prawo nie gwarantuje niczego.
Sprawa mnie nie dotyczy. Ale jak skarbówka pójdzie krok dalej i zacznie śsiągać ten podatek 20 lat wstecz, to mnie już będzie dotyczyć.
Chociaż w sumie nie będzie, bo za parę miesięcy wyjeżdżam z kraju i nie zamierzam wracać. Gdybym wcześniej nie postanowił dać nogę, to zrobiłbym to teraz.
W Rzeczpospolitej i Money.pl piszą, że takie kombinowanie zmniejsza zaufanie podatnika do państwa. Nie zgadzam się. Żeby zaufanie zmniejszyć, musiałoby jakieś istnieć.
Tymczasem ja i każdy realistycznie patrzący człowiek, żyjąc w Polsce spodziewa się, że nie ma takiego postępowania, które gwarantowałoby, że za jakiś czas ten czy inny organ państwa (najprawdopodobniej Urząd Skarbowy, Celny albo ZUS) nie uzna mnie za przestępcę. Spodziewam się, że nic nie może mnie uchronić przed sytuacją, że w przyszłości władza uzna, że przepisy trzeba było rozumieć w całkiem inny sposób. A potem zgłosi się po „należne” pieniądze.
Ktoś protestuje? Nie widzę, nie słyszę.